wtorek, 2 grudnia 2008

Pewnego dnia umrzemy

Jak możemy mówić o życiu po śmierci, skoro nasze ciało umrze, zostanie pochowane w ziemi, a po pewnym czasie nic z niego nie pozostanie? Zamieni się w "proch".

Doświadczenie śmierci klinicznej
Ostatnio pojawiło się wiele publikacji opisujących doświadczenia ludzi, którzy znaleźli się na granicy życia i śmierci. W Stanach Zjednoczonych powstało nawet na ten temat szereg prac naukowych. Są zgromadzone świadectwa pacjentów, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Po powrocie do życia pytano ich czego doświadczyli w momencie, kiedy aparatura medyczna wykazywała, że nie żyją. Zdumiewające jest wielkie podobieństwo tych doświadczeń. Wiele osób przeżywało stan istnienia "poza swoim ciałem" i obserwowało swoje ciało jakby z pozycji widza. Większość z nich twierdziło, że spotkali się ze świetlistą i pełną miłosierdzia istotą. Nie ma zgodności w opisach tego co widzieli, ale wszyscy są zgodni, ze doświadczyli miłosierdzia i dobroci.
Osoby składające te świadectwa nie umarły. I dlatego można przypuszczać, że od owej tajemniczej Istoty otrzymały być może nową szansę, zachętę do lepszego życia, podejmując je na nowo.
Świadectwa te prowokują także do zadania sobie pytania o ludzką duszę. Na ostatecznej granicy życia może się okazać, że nasze ciało to nie wszystko, że możliwe jest nasze istnienie także poza ciałem.

Życie ograniczone do biologii?
Wielu ludzi, wbrew twierdzeniom materialistów, głęboko odczuwa, że nasze istnienie "materialne i biologiczne" nie może wyrazić całej naszej istoty. Nielogiczne byłoby zamknąć nasze życie tylko w granicach właściwych dla biologii. Poza te ograniczenia wykraczają nasze najgłębsze dążenia, nasze życie wewnętrzne. Weźmy taki przykład:
Można kochać drugą osobę swoim ciałem, ale pogardzamy takimi, którzy ograniczają miłość tylko do ciała. Prawdziwa miłość sięga dalej, głębiej. I jest trwalsza. Kochać naprawdę, to kochać nie tylko całym ciałem, ale całym sercem, całą duszą. To kochać kogoś dla tego kogoś. To pragnąć jego szczęścia nade wszystko. To zapomnieć o sobie i kochać na zawsze.

Szczęście bez końca
Tak, prawdziwa "miłość jest mocniejsza niż śmierć" (Pieśń nad Pieśniami), wykracza poza śmierć, jest wieczna.
Szczęście także. Człowiek jest stworzony do szczęścia. Kiedy przeżywamy jakieś szczęście chcielibyśmy, aby trwało jak najdłużej nie tylko to wydarzenie, które przyniosło nam szczęście. Pragniemy, aby trwał wiecznie ten stan szczęścia, w który weszliśmy dzięki temu wydarzeniu. Czymś realnym jest więc nie tylko nasze ciało, ale także coś więcej - coś, co jest stworzone by pragnąć szczęścia bez kresu. Chrześcijanie - i wielu innych - nazywają to duszą.
Dążymy do szczęścia wiecznego, nie takiego które kończy się wraz ze śmiercią. Wszyscy pragniemy tego szczęścia bez końca - dla nas samych, dla tych których kochamy. Ponieważ mamy duszę, nie możemy się pogodzić ze śmiercią. Mamy naturalne i przemożne pragnienie wieczności. Dusza nie jest stworzona po to, by zniknąć w ziemi wraz z ciałem. (hmc)
Świadectwo
JAK TO BĘDZIE WYGLĄDAĆ!
Ktoś zapytał mojego męża na krótko przed jego śmiercią: "Powiedz szczerze, nie boisz się śmierci?" On odpowiedział z uśmiechem: "Ciekawy jestem jak to będzie wyglądać, nie mogę się doczekać tej chwili!"
Kiedyś, jeszcze przed jego chorobą, powiedziałam mu: "Ja bez ciebie nie potrafiłabym żyć. Lepiej byłoby, gdybym to ja pierwsza odeszła." A on odpowiedział: "Myślę, że lepiej będzie na odwrót." Lecz rzadko na ten temat mówiliśmy. Kiedy zrozumiał, że choroba wciąga go w nieodwracalny proces, zaczął przygotowywać się do śmierci. Przez wiele lat był wierny swojej chrześcijańskiej wierze i to pozwoliło mu zmierzyć się z tym ostatnim doświadczeniem w sposób pogodny.
Mogliśmy swobodnie rozmawiać o życiu wiecznym i o tajemnicy śmierci. Mówiłam: "Szczęściarzu, zobaczysz to wszystko przede mną!" On przecież wiedział dokąd idzie i to pozwoliło mu na zachowanie zadziwiającego pokoju. Wszystkich, którzy przychodzili do niego w tych chwilach uderzał emanujący z niego pokój.
Przed jego odejściem przygotowaliśmy wszystko razem, w tym teksty i śpiewy Mszy pogrzebowej. W swoim notesiku, gdzie zapisywał, co ma zrobić, umieścił zdanie: "Ustalić z M. co jest do zrobienia po śmierci." Gdyby nie wierzył w życie wieczne, nigdy by tego nie uczynił.
Od redakcji:
Monika i Jacques Riviere przyjechali do Polski w 1994 r., aby prowadzić rekolekcje dla małżeństw. Swoim świadectwem życia przyczynili się do powstania Wspólnoty Emmanuel w Krakowie. Planowali swoją kolejną wizytę w Polsce na początku czerwca 2000 r. Na kilka tygodni przed przyjazdem Monika zadzwoniła do mnie przepraszając, że nie będą mogli przyjechać, gdyż Jacques umiera. Umarł bardzo szybko, na raka płuc, 29 czerwca, w wigilię uroczystości Najświętszego Serca Pana Jezusa, żegnany m. in. przez dziewięcioro swoich dzieci i trzydzieścioro wnuków.
NIEBO, WG ŚW. JANA
I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową (...)
I usłyszałem donośny głos mówiący od tronu:
Oto przybytek Boga z ludźmi:
i zamieszka wraz z nimi,
i będą oni Jego ludem,
a On będzie "BOGIEM Z NIMI".
I otrze z ich oczu wszelką łzę,
śmierci już odtąd nie będzie.
Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu
już [odtąd] nie będzie,
bo pierwsze rzeczy przeminęły.
(Apokalipsa św. Jana - Ap 21, 1-4)

CZY JEST ŻYCIE PO ŚMIERCI?
Życie po śmierci? Każdy człowiek w pewnym momencie musi postawić sobie to pytanie.
Niektórzy odpowiadają na nie przecząco: "Nic nie ma", albo: "Pustka i nic więcej". Niemniej jednak pod koniec swojego życia, które przeżyli tak jakby rzeczywiście nic po nim nie było, zaczynają się zastanawiać, czy jednak "coś tam może być."
Chrześcijanie nie byli pierwszymi, którzy zaczęli wyznawać, że istnieje życie po śmierci. Wszystkie wcześniejsze kultury, w których zaopatrywano groby zmarłych w coś do przeżycia, do jedzenia, polowania, obrony "w zaświatach", uznawały, że
CZŁOWIEK NIE JEST STWORZONY DLA UMIERANIA.
Składając ofiary przebłagalne dla bogów z krainy zmarłych, wyrażano przy okazji przekonanie, że w następnym życiu istnieje sprawiedliwość, zapłata, i wielość możliwych losów. Na przykład u Greków "Łódź Charona" służąca do przepłynięcia rzeki będącej granicą ze światem zmarłych, symbolizowała przejście do "Pól Elizejskich", symbolu innego życia. Filozofowie greccy tacy jak Platon nie tylko wyrażali pogląd o "życiu po śmierci", ale głosili też tezę o "życiu przed narodzeniem". W tej koncepcji, życie ziemskie było czymś w rodzaju wygnania, a śmierć wyzwalała dusze z ciężaru cielesności.
Tak więc idea nieśmiertelności nie jest czymś obcym dla człowieka, ale wręcz czymś naturalnym. Oczywiście, różny jest sposób podejścia do niej. Zwłaszcza inaczej stawiamy pytania od czasów Chrystusa.
ZWOLENNICY REINKARNACJI
zastąpili pojęcie tak upragnionego życia wiecznego możliwością wielokrotnego życia, ale w ciałach innych osób. Różni się to od celtyckiej koncepcji trzech kolejno następujących po sobie żywotów, tam bowiem wiodła je jedna i ta sama osoba.
MUZUŁMANIE
wierzą w istnienie "Raju", który jest nagrodą dla dobrych. Jego opis jest bardzo materialistyczny, co kłóci się z naszymi najgłębszymi oczekiwaniami.
KOMUNIŚCI I MATERIALIŚCI
zaprzeczali co prawda możliwości istnienia życia po śmierci człowieka. Ale i oni mieli swój własny raj: było nim bezklasowe doskonałe społeczeństwo. To "rajskie wydarzenie", które miało być udziałem przyszłych pokoleń zbyt długo nie nadchodziło przez co zniechęciło do siebie wielu spośród wyznawców tej ideologii.
CHRZEŚCIJANIE
wyznają, że Bóg posłał swego Syna Jezusa Chrystusa, który stał się prawdziwym człowiekiem, abyśmy poznali Jego miłość i Jego obietnicę zmartwychwstania. On sam zmartwychwstał trzeciego dnia po swojej śmierci. Opuścił grób i ukazał się żywy swoim uczniom, którzy Go widzieli i o tym świadczyli. Pozostały świadectwa dotyczące spotkania uczniów ze Zmartwychwstałym. Uczniowie ci świadczyli o Nim, aż do "śmierci męczeńskiej."
Wiara w nasze zmartwychwstanie
opiera się na fakcie
zmartwychwstania Jezusa.

Bóg, który nas stworzył nie chce nas ograniczyć do wymiarów jedynie ziemskiej egzystencji, tak jakbyśmy byli dla Niego jedynie zabawką. Poprzez swą miłość, dał nam życie gdy jeszcze nie istnieliśmy i nadal, poprzez swą Miłość wzywa nas do życia wiecznego z Nim samym. To nazywamy "Niebem". To Niebo jest bowiem życiem wiecznym w bezgranicznym szczęściu z Bogiem i wszystkimi świętymi.
Nie chodzi przy tym o raj w sensie fizycznym, w którym będziemy wiedli życie na podobieństwo ziemskiego (świadkowie Jehowy), ani raj czysto duchowy, w którym dusze zostałyby ostatecznie pozbawione wszelkiej skazy cielesnością (Platon) czy jakimkolwiek przejawem osobowości (buddyzm). W streszczeniu swej wiary, w Credo, chrześcijanie wyznają wiarę w "ciała zmartwychwstanie", czyli w pełne zmartwychwstanie zarówno duszy jak i ciała tak jak to było w przypadku Zmartwychwstałego Chrystusa. (amg)

NA CZYM POLEGA ŻYCIE WIECZNE?

Niekiedy wyobrażamy sobie, że życie po śmierci wygląda tak jak na cmentarzu: że jest długim i nudnym snem.
"WIĘCEJ" ŻYCIA
Pewnego dnia, pięcioletni chłopiec zapytał: "Czy w niebie wszyscy leżą w łóżkach?" Mówił tak, ponieważ wydawało mu się, że ciocia która przed śmiercią leżała w łóżku , teraz leży tak w niebie. Wtedy wytłumaczono mu, że w niebie nie ma ani chorób, ani śmierci, że tam jest się jeszcze bardziej żywym niż tutaj.
Św. Teresa z Lisieux (zm. 1897) mówiła umierając: "Wchodzę do życia". Powiedziała też: "Pragnę żyć w niebie czyniąc dobro na ziemi". Wszyscy ci, którzy modlą się do niej mogą zaświadczyć, że to prawda.
WIECZNĄ AKTYWNOŚĆ, RACZ MU DAĆ PANIE
Zdarza się czasami, za pozwoleniem Bożym, że bliski nam zmarły, w jakiś sposób pozwoli odczuć swoją obecność, swoje wstawiennictwo za nami u Boga. Bo ci którzy są u Boga nie są bezczynni. Wstawiają się nieustannie za tymi którzy odbywają ziemską podróż. To jest taki wielki łańcuch solidarności. Oni będąc blisko Boga mogą wstawiać się do Niego za nami. Czasem mogą dać nam jakiś znak, by nas skierować na drogę Życia, do Jezusa Chrystusa, który jest "drogą, prawdą i życiem".
Natomiast nie można kontaktować się ze zmarłymi, a jednocześnie odwracać się od Boga, praktykując, np. wróżbiarstwo, przepowiadanie przyszłości. Takie próby nawiązywania kontaktów są formą bałwochwalstwa, to znaczy kultu odwróconego od prawdziwego Boga. Nazywa się to nekromancją, spirytyzmem, itd. Może to nas pociągnąć do popełniania bardzo złych czynów.
PEŁNIA SZCZĘŚCIA
U tych, którzy są u Boga, wszystko to co było w nich piękne i dobre zostaje przemienione i pomnożone. A to co nie było dobre zostaje oczyszczone, zmienione w dobro. Kocha się wtedy doskonałą miłością wszystkich tych, których się znało. Pragnie się ich szczęścia. Modli się do Boga, żeby dał im to samo szczęście, które stało się naszym udziałem.
NASZE CIAŁA ZMARTWYCHWSTANĄ
Jezus w Ewangelii zapowiada nam zmartwychwstanie ciał:
"Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie i kto wierzy we Mnie, nie umrze na wieki".
(Ewangelia św. Jana, 11, 25- 26)
Chrystus zmartwychwstał w swoim ciele. Uczniowie widzieli rany na jego rękach, nogach i w jego boku. Jadł i pił z nimi. Ale nie kontynuował już ziemskiego życia. Zmartwychwstał w ciele chwalebnym. Od 2000 lat świadkami tego zmartwychwstania są wszyscy chrześcijanie.
My także na końcu czasów zmartwychwstaniemy w ciele przemienionym, w ciele chwalebnym."A jeżeli mieszka w was Duch Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych, to Ten, co wskrzesił Chrystusa Jezusa z martwych, przywróci do życia wasze śmiertelne ciała mocą mieszkającego w was swego Ducha".
(List św. Pawła do Rzymian - Rz 8, 11)
CIAŁO DUCHOWE
Święty Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian (1Kor 15, 35-53) porównał nasze ziemskie ciało z ciałem po zmartwychwstaniu do ziarna, które musi obumrzeć, aby wyrosła z niego roślina.: "Sieje się niechwalebne, powstaje chwalebne; sieje się słabe, powstaje mocne; zasiewa się ciało zmysłowe, powstanie też ciało duchowe." Nie będzie już żyć ziemskim życiem, ale przemienione będzie żyć w Bogu, czyli mówiąc w sposób obrazowy - w niebie.
BĘDĘ SOBĄ
Nie ma więc "roztopienia" we wszechświecie, jak to sobie wyobrażają ci, którzy nie znając Bożych obietnic wierzą w reinkarnację. Bóg daje nam życie doskonałe, pozostawiając nam naszą tożsamość. Jesteśmy zaproszeni do Jego stołu jak na ucztę. "On otrze im z oczu każdą łzę, a śmierci już odtąd nie będzie."
PRZEDSMAK NIEBA
Życiem wiecznym możemy zacząć już teraz. Bóg pozwala nam się poznawać w życiu doczesnym. Możemy go odkrywać, słuchać, przyjmować. Jak? Przez czytanie Ewangelii, Słowa Bożego. Przez życie sakramentalne: Chrzest, w którym rodzimy się do życia nadprzyrodzonego. Msza św., na której karmimy się Bogiem obecnym w Eucharystii. Sakrament Pojednania, kiedy Bóg udziela nam przez kapłana przebaczenia naszych grzechów przeciwko Jego Miłości i bliźnim. Sakrament Chorych, Małżeństwo, Kapłaństwo.
Jeśli oddamy Bogu nasz czas na modlitwę, to przychodzi zamieszkać w naszym sercu i otwiera nas na rzeczy nadprzyrodzone. Zostają przemienione nasze relacje z innymi, patrzymy na nich innym spojrzeniem, spojrzeniem miłości i nadziei.
To właśnie jest miłość, kiedy Bóg przychodzi do nas, a my spełniamy uczynki miłości.
Doświadczamy radości, ponieważ mamy nadzieję. (hmc)

REINKARNACJA - CZY TO TAKŻE ŻYCIE PO ŚMIERCI?

Reinkarnacja to wiara w kolejno następujące po sobie ziemskie wcielenia, ciągle pełne ograniczeń.
Reinkarnacja to nie życie wieczne
Na końcu tego "kołowrotu narodzin" czeka nas "nirwana", gdzie podlegamy unicestwieniu.
Dosłownie "nirwana" oznacza brak "oddechu", "oddychania". Jest to bardzo dziwny stan szczęścia, stan doskonałej obojętności. Do osiągnięcia nirwany dochodzimy drogą oczyszczenia w kolejnych wcieleniach, co polega na wyzbyciu się pragnienia dóbr materialnych, władzy, uczuć i związków z innymi, przyjaźni. A potem wszelkich więzów z samym życiem - nie oddychamy, nie myślimy, nie kochamy, nie mamy tożsamości, nie mamy osobowości. Roztapiamy się we wszechświecie.
Czy na tym ma polegać szczęście do którego dążymy: żeby "się rozpłynąć", żeby przestać być sobą?
Jestem jedyny i niepowtarzalny
W teorii tej ciało jest tylko kolejnym więzieniem dla niezależnej duszy, która po śmierci przechodzi do następnego wcielenia. A przecież nasze ciało jest wizerunkiem, "dowodem tożsamości" naszej duszy. Nasza dusza przychodzi na świat wraz z naszym ciałem. Każdy z nas jest jedną jedyną niepowtarzalną osobą z jedyną duszą, jedynym ciałem, jedyną historią i jedyną wiecznością.
Przyjmując prawdę o Zmartwychwstaniu wiemy, że my sami, po zakończeniu naszego jedynego doczesnego życia, będziemy żyli wiecznie. Czeka nas życie w obecności żywego Boga i konkretnych ludzi, mających swoją tożsamość. Będziemy nadal kochać tych, którzy żyją na ziemi, i modlić się, aby i oni dostąpili wiecznego szczęścia.
Oczyszczenie w reinkarnacji.
Wg teorii reinkarnacji, przez kolejne wcielenia wspinamy się lub schodzimy po drabinie, która prowadzi od zła (materii) do dobra (niematerialnej i bezosobowej Jedni).
W ten sposób obecne życie nie jest traktowane serio, gdyż kłopoty które nas spotykają mogą być wynikiem jakiegoś poprzedniego wcielenia, na co nie mamy wpływu. Natomiast dzisiejsze problemy mogą być zepchnięte do następnego życia, gdzie ma być teoretycznie lepiej. Nie mamy pewności czy to, co nam się przydarzyło dzisiaj, nie "złapie" nas ponownie w kolejnym wcieleniu.
Jeśli w obecnym moim wcieleniu niosę ciężar błędów poprzedniego życia, płacę za życie, którego zupełnie nie znam. W którym miałem ciało innej osoby albo zwierzęcia. Jak wielka wina ciąży na mnie i jaki wysiłek trzeba zrobić! Może mam przed sobą jeszcze bardzo wiele wcieleń, żeby znowu się wspiąć po tej drabinie?
Czy jednak muszę stale powtarzać tę samą klasę? Jak przerwać ten zaklęty krąg?
Raz i na zawsze
Mamy na szczęście prawdziwego Boga, który jest miłością. Nie wymaga od nas wcieleń i wcieleń. Posyła swego Syna, żeby nam przebaczyć, całkowicie nas oczyścić. Przez swoje miłosierdzie uwalnia nas z mocy zła i niedoskonałości i otwiera nam dostęp do prawdziwego życia.
Szanuje naszą wolność i traktuje ją poważnie. Kocha naszą wolność. Dał nam ją, żebyśmy sami byli zdolni do autentycznej miłości. I jeśli z własnej woli powiemy "tak" dla Jego Miłości, wtedy otrzymamy życie na zawsze. (hmc)

ZMARTWYCHWSTANIE CZY REINKARNACJA ?

Teoria reinkarnacji wzbudza zainteresowanie, gdyż dotyka dwóch podstawowych dążeń człowieka: z jednej strony PRAGNIENIE OCZYSZCZENIA ze zła, a z drugiej PRAGNIENIE NIEŚMIERTELNOŚCI.
Takie tradycje, wierzenia, filozofie i praktyki wschodnie jak hinduizm, buddyzm, zen czy joga, kładą raczej nacisk na konieczność oczyszczenia się ze zła i wyzwolenia od tego, co materialne, zmysłowe, uczuciowe a nawet związane z naszą tożsamością. Ideałem jest roztopienie się we Wszechświecie, gdzie nie ma już miejsca na naszą osobę. New Age i większość nowych ruchów religijnych kładzie raczej nacisk na "Ja", które zawiera w sobie cząstkę boskości i które rozpocznie całą serię nowych egzystencji. W ten sposób moglibyśmy trwać nadal, mieć przyszłość po śmierci. Z drugiej strony w jakiejś przeszłości mogliśmy być kimś zupełnie innym.
PRAGNIENIE OCZYSZCZENIA
"Czynię zło, którego nie chcę, i nie czynię dobra, którego chcę." Tej prawdy każdy z nas doświadcza. Pisał o tym św. Paweł - apostoł Chrystusa.
Jak odpowiedzieć na to wewnętrzne pragnienie uwolnienia się od zła i bycia dobrym?
Odpowiedź zwolenników reinkarnacji
Cykle kolejnych reinkarnacji pozwalają mi, zgodnie ze wschodnimi naukami, na stopniowe oczyszczanie się ze zła. W każdej egzystencji mogę poprzez swe własne wysiłki stać się mniej złym, bardziej wolnym od zła. Dzięki temu wcielę się później w byt o stopień wyższy.
Odpowiedź chrześcijan
Oczyszczenie ze zła, nie polega na uwalnianiu się od niego podczas kolejnych egzystencji. Jest ono darem samego Boga, który stwarza nas na nowo dobrymi poprzez swoje przebaczenie w czasie trwania naszej jedynej ziemskiej egzystencji. Bóg, który jest miłością udziela mi tego przebaczenia za darmo. Nazywamy to "łaską" stawania się dobrym i wolnym od grzechu. Bóg, wolny od wszelkiego zła, pozwala nam uczestniczyć w wolności od zła.

PRAGNIENIE NIEŚMIERTELNOŚCI
Odrzucamy myśl o śmierci. Nie zgadzamy się na to, by pewnego dnia "przestać być". Strach przed śmiercią jest czymś normalnym, nie zostaliśmy bowiem stworzeni dla śmierci. Jednak o wiele silniejszym motywem do szukania dróg ucieczki przed śmiercią i nicością niż sam strach jest pragnienie i odczucie "bycia" dla kogoś i bycia kochanym na zawsze.
Na to podstawowe, wręcz zasadnicze pragnienie człowieka w różny sposób odpowiadają zwolennicy reinkarnacji i zmartwychwstania.

Odpowiedź zwolenników reinkarnacji

Reinkarnacja to pogląd, że będziemy żyli ponownie w innych czasach i w innym ciele. Jeśli popełniamy błędy, możemy za to zapłacić staczając się w przyszłym życiu do niższej klasy społecznej. Niektóre z doktryn zakładają nawet możliwość wcielenia w ciało zwierzęcia.
Pogląd ten jest bardzo popularny, a ci, którzy weń wierzą nie troszczą się ani o jego uprawdopodobnienie ani jego prawdziwość. Jedynym argumentem jest przekonanie, że każdy z nas stanowi cząstkę boskości, a więc i nieśmiertelności. Cały świat jest boski. Bóg jest całym światem, istniejącym wraz z nami i niczym więcej. To panteizm, czyli odrzucenie Boga osobowego i utożsamienie go z kosmosem.

Odpowiedź chrześcijan

Chrześcijanie nie uważają, że świat jest Bogiem. Nie wierzą, że my śmiertelni, moglibyśmy sami z siebie dać sobie życie po śmierci. Wierzą, że Bóg jest "zewnętrzny wobec świata" i nie jest poddany ani czasowi ani przestrzeni. Nie ma początku i końca, trwa i żyje wiecznie.
To On z miłości stworzył człowieka. Również z miłości zaprasza go po śmierci do życia wiecznego, czyli do bycia z Nim w bezkresnym szczęściu. Życie wieczne nie jest następstwem kolejnych wcieleń i trwa poza tym czasem i przestrzenią. Zmartwychwstanie jest darem Boga, który sprawia, że przekraczamy bramy śmierci, z Jego Synem Jezusem Chrystusem. (amg)

PO ŚMIERCI NIE MA NIC!

Materialiści mają argumenty natury zewnętrznej, obiektywnej z którymi można podjąć dyskusję. Mają też racje natury wewnętrznej, wynikające bardziej z osobistych lęków i urazów.

Te wewnętrzne nie zawsze są uświadomione i nie da się z nimi polemizować. Ale jeśli zranienia się uzewnętrznią, zawsze można próbować je uspokoić i uzdrowić.

Główny zarzut materialistów jest prosty. Głoszą, że nie ma nic poza światem fizycznym (fizyko-chemicznym). Wg nich istnieje tylko to co można poznać zmysłami oraz zmierzyć. I wierzą w to, tak jak inni wierzą w Boga, co jest dosyć dziwne.

Jednym z kierunków materializmu jest scjentyzm (od scientia - nauka). Scjentyści, w drugiej połowie XIX i pierwszej połowie XX w. głosili, że wierzą tylko w naukę. Byli przekonani, że metodami nauki da się wszystko wytłumaczyć. Odrzucali wszystkie inne źródła wiedzy jako irracjonalne. Wszystko poza nauką było głupstwem. To trochę tak, jakby znawca greckiego oświadczył, że wszystko co nie jest napisane po grecku, jest bez znaczenia. Z faktu, że dusza nie może być zmierzona ani opisana równaniem, wywnioskowali, że nie istnieje.

Teorie materialistyczne nazywa się "redukcjonistycznymi" ponieważ sprowadzają człowieka do ilości, kalkulacji, reakcji chemicznych, schematów fizjologicznych. Reszta, jak np. myślenie czy miłość, jest traktowane jako "nadbudowa" reakcji fizyko-chemicznych.

Scjentyści, kiedy bronią swych teorii, są równie jak inni, podatni na przesądy "antynaukowe". Gdy Pasteur odkrył bakterie i szczepionki, stali się zwolennikami absurdalnej teorii samorództwa. Dlaczego? Nie z powodów prawdziwie naukowych, ale z powodu ateizmu. Myśleli bowiem, że jeśli nie ma samorództwa organizmów żywych, to trzeba będzie uwierzyć w ich stworzenie przez Stwórcę.

Natomiast wybitny naukowiec Pasteur był człowiekiem głęboko wierzącym. Publicznie dziękował Bogu za swe odkrycia, np. w mowie inauguracyjnej w Instytucie Pasteura. Gdy przeżył śmierć swojego dziecka, napisał że ma nadzieję na spotkanie z nim w wieczności.

"Ponieważ spodobał się Bogu, znalazł Jego miłość...
Dusza jego podobała się Bogu,
dlatego pospiesznie wyszedł spośród nieprawości...
A sprawiedliwi żyją na wieki;
zapłata ich w Panu".
(Księga Mądrości, 4,13; 5,15)
Do tej pory myśleliśmy, że wiemy, czego się spodziewać po życiu i jego
historii. Ostatecznie, jedno było pewne: po życiu śmierć, po śmierci do grobu!
A tymczasem okazało się, że jest niespodziewany
i niekontrolowany ciąg dalszy...
Niektórym się zdarzają w życiu i w śmierci
niespodzianki. Czego i Wam życzę.
Pascha 2002
fr. Piotr Oktaba OP

a-teizm

Człowiek niewierzący często nie chce zajmować się tymi sprawami, gdyż boi się że mogą sprawić mu ból. A jednak, gdy odkryje prawdę o Bogu i życiu wiecznym odczuwa wielką ulgę!

WRÓG CZY PRZYJACIEL CZŁOWIEKA?
Wielu naszych niewierzących przyjaciół, którzy twierdzą, że nie ma nic po śmierci, nosi w sobie wątpliwości zupełnie inne niż te, które głoszą "klasyczni" materialiści. Ich trudności, żeby uwierzyć w życie wieczne są natury bardziej osobistej. Są związane z innym rozumieniem wolności, moralności, sprawiedliwości, miłości, a przede wszystkim z innymi osobistymi przeżyciami.
Są niewierzący, którym trudno zaakceptować prawdę o życiu wiecznym, gdyż np. ich bliscy - ojciec, matka, przyjaciółka, mąż - umarli jako niewierzący. Mówią sobie: jeśli jest Bóg, to ta ukochana, wspaniała osoba nie pójdzie do nieba, ponieważ nie była wierząca. Albo robiła rzeczy, które nie są zgodne z chrześcijańską moralnością. W takim przypadku wolę, żeby nie było Boga, ani życia wiecznego, bo moi bliscy byliby z niego wyłączeni, a to jest zbyt smutne.

EWANGELIA = DOBRA NOWINA
Ewangelia Jezusa Chrystusa daje na to taką odpowiedź:
"U ludzi to niemożliwe, lecz u Boga wszystko jest możliwe" (Ewangelia św. Mateusza - Mt 19,26)
"Bóg pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni"(Św. Paweł, 1 list do Tymoteusza - 1Tm 2, 4)
"Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony". (Ewangelia św. Jana - J 3, 16-17)
Możemy więc uwierzyć z całą pewnością, że Bóg jest Bogiem dobroci, miłosierdzia. Dla tych którzy go nie poznali nie ze złej woli, gotów jest otworzyć bramy zbawienia. Patrzy przede wszystkim na ich prawość. Wystarczy że z serca, z głębi duszy powiedzą "tak" jego miłosierdziu, a On dokona reszty. To jest obiecane w Ewangelii.
MIŁOŚĆ PONAD WSZYSTKO
Kiedy Jezus umierał na krzyżu, obok niego ukrzyżowano również dwóch przestępców. Jeden z nich zwrócił się do Jezusa ze współczuciem: "My przecież - sprawiedliwie (cierpimy - red.), odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił". I powiedział "Wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa". A Jezus mu odpowiedział: "Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju" (Łk 23, 41 - 43). To co możemy zrobić dla naszej zmarłej ukochanej osoby, która wydawała się być niewierząca, to prosić Jezusa, aby spojrzał na nią z miłosierdziem. Bóg, dla którego nie ma nic niemożliwego, może sprawić że nasz bliski wejdzie z Nim do Raju.
W tym spotkaniu twarzą w twarz w chwili śmierci, Bóg, który jest Miłością objawia w sposób szczególny swoje prawdziwe oblicze. Wtedy wszystkie lęki przed Bogiem, fałszywe obrazy Boga znikną niczym mgła, która znika gdy świeci Słońce.
FAŁSZYWY OBRAZ
My żyjący, być może boimy się dziś Boga, bo nosimy w sobie właśnie jego fałszywy obraz. Niekiedy ten strach wynika z jakichś względów moralnych. Czy powinienem zrezygnować z czegoś co kocham dzisiaj dla przyszłego szczęścia którego nie znam? Czy Bóg chce mnie do czegoś przymusić, czego nie chcę, żeby pokazać swoją potęgę? Może jest przeciwnikiem mojego szczęścia? Czy chce ze mnie uczynić niewolnika?
Tymczasem jeśli Bóg posłał swego Syna, żebym miał życie wieczne; jeśli mnie kocha nawet wtedy, gdy ja go nie kocham, nie znam, może zwalczam; jeśli kocha mnie tak bardzo, to dlaczego miałbym się obawiać, że pragnie dla mnie czegoś innego niż szczęścia?
KRÓL I ŻEBRAK MIŁOŚCI
Jezus Chrystus nie narzuca mi swojej miłości. Przyszedł do nas jako dziecko w dzień Bożego Narodzenia, słaby, pozbawiony wszelkiej potęgi. Czy po to, żeby nas zmiażdżyć? Tej miłości nam nie narzuca, On ją proponuje, wręcz o nią żebrze. Oczekuje ode mnie tylko dobrowolnej odpowiedzi. Nawet jeśli nie rozumiem wszystkiego od razu, mogę zacząć patrzeć na Niego inaczej. W moim umyśle będą zacierać się powoli fałszywe wyobrażenia, jakie miałem o Bogu. On nie chce przeszkadzać mojemu szczęściu w tym życiu. On chce mi pokazać drogę do szczęścia jeszcze większego, które da mi pełną radość. Szczęścia które odpowiada najgłębszym pragnieniom mojej istoty.
Wtedy będę mógł odkryć Boga miłości i przyjąć wszystko to, czym chce mnie obdarzyć. W radości i wolności, uzdrowiony z głębokich ran, powiem Mu: tak, pragnę kochać Cię z całej mojej duszy. U jego stóp złożę wszystko to, co mnie obciąża. Przyjmę z radością jego przebaczenie, co sprawi że stanę się nowym człowiekiem. Człowiekiem ufającym miłości, dla której będę gotów coś zmienić w swoim życiu.

Hymn o miłości

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
2 Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił.
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
3 I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.
4 Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
5 nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
6 nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
7 Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
8 Miłość nigdy nie ustaje,
[nie jest] jak proroctwa, które się skończą,
albo jak dar języków, który zniknie,
lub jak wiedza, której zabraknie.
9 Po części bowiem tylko poznajemy,
po części prorokujemy.
10 Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe,
zniknie to, co jest tylko częściowe.
11 Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecięce.
12 Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz:
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
13 Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy:
z nich zaś największa jest miłość

Kiedy zaczyna się życie wieczne?

Zanim trafimy do Nieba, już tutaj na ziemi możemy doświadczyć czegoś co nas tam spotka. Jest to doświadczenie miłości. Kochając realizujemy się najpełniej, a jednocześnie najlepiej przygotowujemy się do Nieba. Przypomina nam o tym Matka Teresa z Kalkuty.

Jezus przybył na ten świat w jednym tylko celu. Przynieść nam Dobrą Nowinę o tym, że Bóg nas kocha, że Bóg jest Miłością, że kocha ciebie i mnie. W jaki sposób Jezus umiłował ciebie i mnie? Oddając swoje życie. Bóg kocha nas miłością pełną czułości. To właśnie o tym Jezus przyszedł nauczać: o czułej miłości Boga...

Cała Ewangelia jest bardzo, bardzo prosta. "Kochasz Mnie? A więc wypełniaj Moje przykazania". Chodzi tylko o jedno: "Miłujcie się nawzajem." "Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił." (Pwt 6, 5) Takie jest przykazanie naszego wielkiego Boga, a On nie może nakazać czegoś niemożliwego. Miłość to owoc dojrzewający w każdej porze roku i w zasięgu każdej ręki. Każdy może go skosztować. Bez ograniczeń.

Każdy może doświadczyć tej miłości poprzez medytację, przez ducha modlitwy i ofiary, przez intensywne życie wewnętrzne. Nie sądź, że miłość, aby być autentyczną, musi być nadzwyczajna.

To, czego potrzebujemy, to nieustannie kochać. W jaki sposób świeci się lampa oliwna? Przez nieustanne spalanie maleńkich kropel oliwy. A czym są te krople oliwy w naszych własnych lampach? To są drobne sprawy życia codziennego: wierność, uprzejme słowo, myśl o innych, nasz sposób milczenia, patrzenia, mówienia, działania. Nie szukaj Jezusa daleko od siebie. Nie ma Go na zewnątrz. Jest w tobie. Zachowuj swoją lampę zapaloną, a Go rozpoznasz.

Te słowa Jezusa: "Miłujcie się wzajemnie, jak Ja was umiłowałem" powinny nie tylko nas oświecać, ale wypalać nasz egoizm... Jezus "do końca nas umiłował", aż do ostatniej granicy miłości, aż do Krzyża. Miłość powinna pochodzić z naszego wnętrza, z naszej jedności z Chrystusem. Kochać - powinno dla nas oznaczać to samo co żyć lub oddychać, dzień za dniem, aż do naszej śmierci.

Tak wiele doświadczyłam ludzkiej słabości i kruchości. Dziś jeszcze tego doświadczam. Ale i ten stan może być dla nas pożyteczny. Musimy pracować dla Chrystusa w pokorze serca, z pokorą Chrystusa. On przychodzi, zatrudnia nas w swojej służbie, abyśmy byli Jego miłością i Jego współczuciem pomimo naszej słabości i ułomności. (...)

Starajmy się pojąć, ile czułości zawiera miłość Boga. On sam mówi w Biblii: "Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem cię na obu dłoniach... (Iz, 49, 15-16). Kiedy czujesz się sam, kiedy czujesz się odrzucony, kiedy czujesz się chory i zapomniany, przypomnij sobie, jak jesteś Mu drogi. Kocha Cię. Ty ze swej strony okaż miłość bliźnim, bo właśnie tego Jezus przyszedł nauczać.

Jeżeli naprawdę chcemy podbić świat, nie możemy tego dokonać za pomocą bomb i środków destrukcji. Podbijajmy świat naszą miłością. Połączmy nasze życia, uplećmy więzy ofiary i miłości, a będziemy mogli podbić świat. Dla tego, kto chce żyć miłością do Boga i bliźniego zbędne są jakieś wizjonerskie projekty. Tylko energia miłości obecna w naszych czynach sprawia, że stają się piękne w oczach Boga.

Wojna i pokój biorą swe korzenie z wnętrza każdej rodziny. Jeżeli naprawdę chcemy, aby pokój zapanował na świecie rozpocznijmy od kochania siebie nawzajem wewnątrz każdej rodziny. Tymczasem jak jest nam trudno choćby o uśmiech! Łatwo jest kochać tych, którzy są na innym końcu świata. Nie zawsze jest łatwo kochać tych, którzy są obok nas.

Z obfitości serca mówią usta. Jeśli twoje serce wypełnione jest miłością, twoje słowa będą słowami miłości. Pragnę, aby serca was wszystkich przepełnione były miłością... Według słów Jana Pawła II każdy z nas powinien być zdolny do tego by "umyć to, co brudne, rozgrzać to, co letnie, umocnić to, co słabe, rozświetlić to, co mroczne." Nie powinniśmy się bać głosić miłości Chrystusa i kochać tak, jak On kochał. Tam, gdzie jest Bóg, jest miłość; a tam, gdzie jest miłość zawsze jest możliwość służenia. Świat ma ogromny głód Boga. (...)

Musimy wiedzieć, że Bóg stworzył nas do wielkich rzeczy, a nie po to by być jakimś numerkiem na liście, by otrzymywać dyplomy i świadectwa lub by wykonywać ten czy inny zawód. Zostaliśmy stworzeni by kochać i być kochanym. (bms)
Matka Teresa

W NIEBIE NIE MA NUDY

Baśń chińska
Pewnego dnia mandaryn przeszedł na tamten świat. Najpierw zaglądnął do piekła. Ujrzał tłum ludzi siedzących nad talerzami napełnionymi ryżem, ale wszyscy umierali z głodu ponieważ mieli pałeczki długie na dwa metry i nie potrafili nimi jeść. Potem poszedł do Nieba. Tam także ujrzał wielu ludzi siedzących nad talerzami z ryżem, a wszyscy byli syci i szczęśliwi. Oni także mieli dwumetrowe pałeczki, ale każdy używał ich tak, aby nakarmić sąsiada siedzącego naprzeciwko. (bms)
rozmowa z dominikaninem o. Janem Andrzejem Kłoczowskim, regensem Polskiej Prowincji Dominikanów, profesorem filozofii religii Wydziału Filozofii PAT w Krakowie.

Słyszałem, że Twoje pierwsze wyobrażenie Nieba nie było najciekawsze?

Byłem grzecznym ministrantem i uczestniczyłem w takim nabożeństwie, które się nazywało "Godzina Święta". Był wystawiony Najświętszy Sakrament, ksiądz czytał coś z jakiejś pobożnej książeczki, cały czas trzeba było klęczeć. A potem się śpiewało "Ile minut w godzinie, a godzin w wieczności tylekroć bądź pochwalon Jezu ma miłości...". Skojarzyłem sobie, że Niebo będzie polegało na tym, że - "ile minut w godzinie, a godzin w wieczności", czyli tak niesłuchanie długo, jak trwa to nabożeństwo - będę klęczał i słuchał jakichś czytanek z książeczki. A potem będą mnie bardzo kolana bolały i bardzo będzie mi się nudziło. Oświadczyłem więc mojej mamie, że "nie będę mninistantem" i nie będę chodził na takie nabożeństwa. No i tu się zrobił dramat rodzinny polegający na tym, że synek traci wiarę. Wybronił mnie wtedy mój nieżyjący już brat Zbyszek, który powiedział: "Mamo, zostaw go w spokoju, bo tak się robi ateistów". Więc mama zostawiła mnie w spokoju i ... jestem księdzem.
Zmienił się też mój pogląd na temat Nieba. Nie żebym wiedział jak ono ma wyglądać, natomiast spodziewam się (może to złe słowo "spodziewam") - lepiej powiedzieć: mam nadzieję, że Niebo będzie o wiele bardziej interesujące i piękne, niż wszystko cokolwiek interesującego i pięknego mogliśmy tutaj spotkać na ziemi. Bo teraz, na ziemi spotykam wspaniałych często ludzi, a tam mam nadzieję zobaczyć Pana Boga, jak mówi św. Paweł - "twarzą w twarz". A to już zupełnie przekracza wszelkie możliwości zrozumienia.

Czy było jakieś wydarzenie w twoim życiu, które pomogło Ci oderwać się od tego wyobrażenia nudnego Nieba?

Moje wyobrażenie Nieba zmieniało się wraz z upływem lat. Na pewno dużo się zmieniło, gdy przestałem być przymuszany do tego typu praktyk i mogłem spokojnie się nad tym zastanowić. Ale w dalszym ciągu uważam, że bardzo poważną sprawą w naszym życiu religijnym i w naszej pracy duszpasterskiej jest problem nudy. Takiej specjalnej kościelnej nudy, która polega na tym, że uczestniczy się w czymś, czego się nie rozumie. A wtedy trudno znaleźć odpowiedź na swoje najgłębsze życiowe problemy. Często nudzą się nawet ci, którzy regularnie chodzą na Mszę świętą, nudzą się bo już się przyzwyczaili. Paradoks polega na tym, że już się znudzili, chociaż nie bardzo wiedzą czym, bo tego nie rozumieją. Dlatego regularnej katechezy potrzebują także dorośli, a nie tylko dzieci i młodzież. Chyba ciągle jest za mało wysiłku duszpasterskiego, żeby nie tyle uatrakcyjnić, bo nie na tym to polega, żeby ludzie w pełni napięcia z trwogą obserwowali celebransa, a co on teraz zrobi. Nie o to chodzi. Chodzi o zrozumiałą i prostą katechezę zamiast tej naszej kościółkowej mowy, tych naszych kazanek, na których można zasnąć - to wszystko składa się na ten fenomen nudy religijnej.
Zdarza się także często, że ludzie religijni mówią o swojej wierze tak niezdarnie, robią to w tak nudny sposób, że bardzo wielu ludziom Pan Bóg kojarzy się z takimi nieprawdopodobnymi obszarami nudy. Potem wszystko to przenoszą na swoje wyobrażenie Nieba.

Piekło wydaje się ciekawsze?

Przedsmakiem piekła są wszystkie momenty beznadziei i rozpaczy. Jeżeli Niebo obrazowo kojarzy mi się z taką szeroką, słoneczną przestrzenią "wzgórz wiekuistych", to piekło przeciwnie - z czymś zamkniętym, z kryjówką w której się chowam, zamykam i pogrążam we własnej rozpaczy.
Jest taki stary dowcip jeszcze z czasów okupacji niemieckiej . Umarł Goebels, minister propagandy Hitlera i św. Piotr - człowiek szerokiego serca, chociaż miał do czynienia z takim łotrem, dał mu do wyboru: Niebo lub piekło. "To pokaż mi Niebo" - mówi Goebels. Piotr pokazał mu Niebo, a tam jak na obrazku - anieli w białe szaty powłóczyste chodzą i śpiewają niesłychanie cienko. Trwa to długo i jest strasznie nudne. "Pokaż mi teraz piekło". Uchyliły się bramy piekielne, a tam wino się leje, cyganki tańczą, gra piękna muzyka. "To gdzie chcesz pójść" - pyta Piotr. Oczywiście do piekła. Gdy dostał się do piekła, diabły regulaminowo wrzuciły go do kotła z wrzącą smołą. Goebels krzyczy: "A gdzie te cyganki?". A diabeł na to : "To była tylko propaganda".

Na jakiej podstawie możemy budować sobie wyobrażenie Nieba?

Trzeba sięgnąć do momentów jakiegoś niesłychanego szczęścia. Nie ma tak nieszczęśliwego człowieka, który choć raz nie przeżył momentu prawdziwego szczęścia - kiedy się zakocha, kiedy rozpozna swoje powołanie. Dla mnie na przykład takim wyraźnym momentem szczęścia jest ten, w którym zrozumiałem, po rozmowie w Bieszczadach z Ojcem Joachimem Badenim, że bycie dominikaninem jest moją drogą na której mam służyć Panu Bogu. I to był absolutny moment mojego szczęścia i wolności. Wiem, że najgłębsza wolność człowieka jest wtedy, gdy człowiek zgodzi się na swoje powołanie i na wolę Bożą. Wiem, że byłem wtedy szczęśliwy i często do tej chwili powracam. W związku z tym bardzo lubię takie dawne wezwanie z litanii do Serca Jezusowego, gdzie się modliliśmy się do Serca Jezusa, które jest "pożądaniem wzgórz wiekuistych". Poetka Anna Kamieńska bardzo żałowała, że w nowym tłumaczeniu zabrakło tego zwrotu, bo było takie bardzo poetyckie.
Moje szczęście kojarzy się więc z Bieszczadami i z Połonina Caryńską. Na tej podstawie domyślam się jak by mogły wyglądać te "wzgórza wiekuiste".
Rozmawiał Sylwester Szefer

Jak będzie wyglądało nasze ciało po zmartwychwstaniu?

W jakim ciele zmartwychwstaniemy? Ile będziemy mieć lat? Czy ktoś brzydki będzie piękny? Czy rozpoznamy siebie?

Nasza wyobraźnia nie skąpi nam pytań. Zmartwychwstanie Chrystusa pozwala nam domyślać się "innego świata". Ale ten świat pozostaje niepojęty pod wieloma względami. Nie jest on odtworzeniem naszego świata doczesnego, on jest "za-światem"...
"Czy sądzicie, że Bóg nie ma go czym przyodziać?" odpowiadała Joanna d’Arc podczas swego procesu, kiedy pytano ją, czy Anioł był ubrany. Taka jest mniej więcej odpowiedź jaką należałoby dać na wiele naszych pytań praktycznych dotyczących życia w Niebie.
Ale uważajmy, aby tego typu pytania nie odsunęły tego, co najważniejsze. W Ewangelii saduceusze, stanowiący grupę religijną pośród ówczesnych Żydów, stawiali sobie także pytania tak dziwaczne dotyczące zmartwychwstania, że nie byli w stanie otworzyć się na istotę nauczania Chrystusa. Ich ciekawość i racjonalizm doprowadziły do swoistego duchowego "zablokowania". Warunki fizyczne naszego zmartwychwstania to kwestia, której Jezus całkowicie nie odsłonił, dając nam jednocześnie wystarczająco wiele wskazówek ażeby nasze myśli nie zabłądziły. Jednej rzeczy możemy być pewni: Bóg da nam to, co najlepsze!
Zmartwychwstały Chrystus - "prototyp"
Aby wiedzieć cokolwiek na temat naszego własnego zmartwychwstania trzeba przyjrzeć się Jezusowi Zmartwychwstałemu jako "prototypowi" zmartwychwstania. Ale nie zapominajmy, że Zmartwychwstanie miało miejsce w świecie, który nie był jeszcze "przemieniony". Nasze zmartwychwstanie dokonywać się będzie w innym świecie, na końcu dziejów. Ciało Zmartwychwstałego Jezusa w pewnym sensie było przystosowane do tego świata. Dotyczy to "objawień", czyli tych momentów, w których Zmartwychwstały ukazywał się świadkom. Niewidzialne stało się widzialne, ponieważ inni nie weszli jeszcze w wymiar nieśmiertelności.
Objawienia Zmartwychwstałego Chrystusa po Wielkanocy przynależą do tego świata, ale jednocześnie wykraczają poza powszechne doświadczenie. Jezus jest jednocześnie tym samym i innym. Musi zapewniać swoich uczniów, że to rzeczywiście On, Jezus, na nowo żyjący (Łk. 24, 39-43). Pierwsi uczniowie, którzy Go widzą, nie rozpoznają Go. Potrzebują pewnego czasu, aby się oswoić i spojrzenia wiary. Patrzenie zmysłowe już nie wystarcza...
Ciało Jezusa zachowuje znamiona męki, ślady swojej historii. Może spełniać czynności przynależne życiu fizycznemu (jedzenie, picie), ale nie podlega już jego prawom. Może pojawiać się i znikać, przenikać przez ściany (J 19, 20), nie podlega ograniczeniom ciała śmiertelnego. Chwała zmartwychwstania je przemieniła.
"Nowe stworzenie"
Doświadczenie Zmartwychwstałego pozwala nam się domyślać jak będzie wyglądało nasze ciało po zmartwychwstaniu. Obecnie nasza dusza współistnieje z ciałem związanym uwarunkowaniami życia ziemskiego. Ma ono swoje ograniczenia i swoje naturalne niedoskonałości, jest naznaczone chorobą, cierpieniem i śmiercią, skłonne do grzechu.
W nowym stworzeniu ciała będą doskonale przejrzyste, piękne pięknem naszej świętości. Im bardziej będziemy święci, tym piękniejsi, ale pięknością jakiej w żaden sposób nie doświadczamy w tym świecie. Piękno to w pewien sposób jest zobrazowane w opisie Przemienienia Jezusa na górze Tabor (Mt 17, 2)
Nasze ciało zmartwychwstałe będzie naprawdę naszym, osobistym, ciałem niepodobnym do żadnego innego, absolutnie niepowtarzalnym, które stanowi nieodłączną część naszej osoby. To, co będzie w nim najbardziej osobiste to miłość, która ukształtuje je na tej ziemi nadając mu oblicze na wieczność. Uwolni się od wszelkich skutków grzechu, przez które ludzie są do siebie podobni. Ciało rozświetlone przez miłość będzie tym bardziej różne od innych ciał, że będzie wcieleniem niepowtarzalnej miłości, niepowtarzalnej historii utkanej przez życie doczesne.
To tajemnicze odnowienie, które przemieni ludzkość i świat nazwane jest w Biblii "nowe niebo i nowa ziemia" (Ap 21,5). Bóg zamieszka pośród ludzi. "Otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już odtąd nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły". (Ap 21,4).
Katechizm Kościoła Katolickiego (nr 1044) tak opisuje życie po zmartwychwstaniu: "W tym nowym świecie, w niebieskim Jeruzalem, Bóg zamieszka pomiędzy ludźmi..." (bms)
(bms

Czy tylko chrześcijanin może by zbawionym?

Czy Bóg przyjmuje do swojego Królestwa, do "Raju", wszystkich ludzi: wyznawców innych religii i ateistów, którzy żyli jak ludzie dobrej woli?
Odpowiedź jest pewna. Bóg chrześcijan kocha wszystkich ludzi, nawet tych, którzy Go nie znają. Chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni, aby wszyscy znaleźli się z Nim w Niebie.
"Ale skąd możemy mieć taką pewność?" - powiedzą niektórzy. Bóg chrześcijan to Bóg Ewangelii. W Ewangelii czytamy, że kiedy Jezus, niedługo po swym narodzeniu został przedstawiony w świątyni, starzec Symeon wypowiedział prorocze słowa: "...moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan..." (Łk. 2, 30-32). Św. Paweł dopowiedział, że Bóg, nasz Zbawiciel: "pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy" (1Tm2,4)
A zatem jeśli Jezus Chrystus jest Bogiem i mówi nam w ten sposób o Bogu przez Ewangelię i pisma swych świadków, Apostołów, oczywistym jest, że Bóg kocha wszystkich ludzi i pragnie ich szczęścia, ich zbawienia, obiecuje im życie wieczne. "Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony." (J 3, 17).

W innym miejscu, w Ewangelii św. Jana, czytamy: "Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. (J3, 16). Jezus wyraźnie powiedział: "każdy, kto w Niego wierzy". Jak to rozumieć? Czy można "wierzyć w Syna" nie znając Go? Jezus opisując Sąd Ostateczny, mówi, że gdy Syn Człowieczy "przyjdzie w swej chwale" zaprosi do Królestwa Bożego tych, których nazywa: "błogosławieni Ojca mojego". Są to ci, którzy nakarmili głodnych, napoili spragnionych, przyjęli przybyszów, przyodziali nagich, odwiedzili chorych i więźniów. "Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili." (Mt 25, 40). "Bóg chrześcijan" nie rezerwuje więc swojego zbawienia tylko dla tych, którzy Go oficjalnie uznali, ale dla wszystkich ludzi, którzy prawdziwie kochali i czynili uczynki miłosierdzia. Bez względu na to, czy byli ateistami, buddystami czy animistami.

Katechizm Kościoła Katolickiego tak mówi na ten temat: "Jeśli prawdą jest, że nikt sam nie może się zbawić, to także prawdą jest, że "Bóg pragnie, aby wszyscy byli zbawieni (1Tym2, 4) i że dla Niego "nie ma nic niemożliwego" (Mt19, 26). (Art. 1058).
Dlatego chrześcijanie modlą się z nadzieją o zbawienie każdego zmarłego, nawet jeśli wydawałoby się, że nie ma to sensu. Powierzają go nieskończonemu miłosierdziu Bożemu, które może dotrzeć do duszy drogami dla nas nieznanymi. Przypomnijmy sobie przykład dobrego Łotra. Jezus, gdy został ukrzyżowany obok tego złoczyńcy obiecał mu: "Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju" (Mt 23, 43)

Samobójca?! Zbawiony?

Znak klęski
Większość społeczeństw uznaje samobójstwo za klęskę. Nawet jeśli ten czyn, na przykład w Japonii, byłby spełniony z wielką odwagą, to samobójstwo w rzeczywistości oznacz ostateczny akt przegranej, niemożliwej do zniesienia.
Szacunek dla ludzkiej godności.
Na poziomie czysto ludzkim szacunek do człowieka to szacunek dla każdego ludzkiego życia. Także własnego. Prawa człowieka opierają się właśnie na tym szacunku dla ludzkiej godności. Promowanie praw człowieka wymaga szacunku dla własnego życia.
Życie jest darem Boga
Nikt nie może sam sobie podarować życia. Życie jest nadzwyczajnym darem, który się otrzymuje. Chrześcijanie uznają, że Bóg jest dawcą tego daru.
Zanim otrzymaliśmy ten dar nie istnieliśmy, więc nie mogliśmy sobie na niego zasłużyć. Dawca działa w sposób bezinteresowny. Bóg dając życie już kogoś kocha, kto jeszcze nie zdążył zaistnieć.
Jeśli ktoś chce pozbawić się swojego życia, świadomie i bez żadnego przymusu, to znaczy, że odrzuca to, co otrzymał całkowicie za darmo i gardzi darem, który Bóg mu ofiarował z miłości. Manifestuje swą niewiarę w to że można być szczęśliwym w tym życiu. Zadaje w ten sposób ból swoim najbliższym i społeczeństwu. Samobójca zaprzecza także, że na końcu ziemskiego życia można otworzyć się na życie nieskończonej miłości, które Bóg proponuje. W konsekwencji stawia siebie na miejscu Boga.
Chrześcijański pogrzeb?
Kościół katolicki przez długi czas, chcąc wyrazić swój sprzeciw wobec samobójstwom, odmawiał samobójcom chrześcijańskiego pochówku. Ale dzisiaj wiadomo, że samobójstwo jest aktem dokonywanym w stanie bardzo głębokiej rozpaczy. Ten stan poważnie zaburza zdolność osądu i wolną wolę. Zaburzenia psychologiczne mogą sprawić, że dana osoba traci panowanie nad sobą. Co więcej, psychologowie wiedzą, że akt ten wyraża często, w sposób paradoksalny i mylny, ogromne pragnienie życia i uwolnienia się od zbyt ciężkiego bagażu wewnętrznych cierpień. Kościół uważa więc, że nie możliwości dotarcia do całej prawdy o tym, co się stało i jaka jest odpowiedzialność danej osoby. "Wówczas gdy poważne zaburzenia psychiczne, stany lękowe lub ogromny strach przed jakimś doświadczeniem, cierpieniem czy torturami stanowią przyczynę samobójstwa, odpowiedzialność samobójcy jest pomniejszona. (Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 2282). Tak więc Kościół nadal stanowczo sprzeciwiając się aktom samobójstwa, stosuje wobec samobójców zasadę miłosierdzia i zezwala na chrześcijański pogrzeb.
Czy modlić się za samobójcę?
Zawsze możemy modlić się o zbawienie osoby, która popełniła samobójstwo, czy jest to ktoś z rodziny, przyjaciel czy jakakolwiek inna osoba. Nie osądzajmy, ale miejmy nadzieję i módlmy się.
"Nie należy tracić nadziei na wieczne zbawienie osób, które zadały sobie śmierć. Bóg może dla nich przygotować, sposobem jaki On sam tylko zna, okazję zbawiennej pokuty. (Katechizm Kościoła Katolickiego nr 2283). Dobrą rzeczą jest odprawiać Msze w intencji zmarłych.
Nawet jeśli było to samobójstwo, nadzieja jest zawsze możliwa.
Wierzymy, że Jezus Chrystus oddał życie za wszystkich. Przez swoją bolesną mękę łączy się ze wszystkimi, którzy cierpieli. Umierając na Krzyżu przebacza nasze winy.
Gdy pewien człowiek popełnił samobójstwo rzucając się z mostu do rzeki święty proboszcz z Ars, Jan Vianey (XIX wiek) odpowiedział jego żonie: "Między mostem a wodą miał jeszcze dość czasu, aby prosić o Boże miłosierdzie." (bms)

Czyściec

KTO Z WAS JEST BEZ GRZECHU?
Czy ktoś z nas może powiedzieć, że zawsze w swoim życiu dobrze postępował? Przypomnijmy sobie historię kobiety cudzołożnej, przyłapanej na gorącym uczynku i przyprowadzonej do Jezusa. Oskarżyciele twierdzili, że według Prawa powinna zostać ukamienowana. Gdy zapytali o zdanie Jezusa, On im odpowiedział: "Kto z was jest bez grzechu niech pierwszy rzuci na nią kamień" (J 8, 7). Po chwili wszyscy oskarżyciele odeszli, "poczynając od starszych".
BÓG JEST MIŁOŚCIĄ,
Jego królestwo, "Raj" czy "Niebo" to królestwo miłości. Większość z nas, zanim do niego wejdzie, będzie musiała się oczyścić, to znaczy stać się całkowicie uzdolnionym do życia tą miłością. Nie będzie tam więcej nienawiści, zazdrości, przemocy, żalu… Czy jesteśmy jednak gotowi, by pod koniec naszego życia wejść w tę światłość miłości i dobra, którym Bóg oświeca wszystkich błogosławionych?
PRALNIA?
* Czyściec jest oczyszczeniem, dopasowaniem do miłości. Nie jest w żaden sposób jakimś drugim życiem. Czyściec nie jest miejscem, ale przemianą. Spotkanie z Bogiem wymaga od nas oczyszczenia się z wszelkiego śladu przywiązania do zła, do "nie-miłości". Oczyszczenie to dokonuje się przez Jezusa Chrystusa, a nie przez nasze wysiłki. Jednak dzięki naszym modlitwom, dobrym uczynkom, możemy jednoczyć się z Jezusem, by pomóc w oczyszczeniu zmarłych. Taki jest sens modlitwy, odpustów i Mszy ofiarowanych za zmarłych. Nie chodzi o to, że Bóg nie może dokonać takiego oczyszczenia bez naszego udziału! On jednak proponuje nam byśmy się do tego dzieła przyłączyli w aktywnej miłości.
DUSZE CZYŚĆCOWE
* Dusze czyśćcowe - będące w trakcie oczyszczania - nie są przez to wyłączone ze wspólnoty z nami. Stanowią część "ciała mistycznego Chrystusa" i uczestniczą w "świętych obcowaniu". One mogą się też za nas modlić. Istnieje więc prawdziwa solidarność między Niebem, czyśćcem a tymi, którzy żyją na ziemi. Miłosierdzia nie brakuje po stronie Boga. Dlatego mamy żywą nadzieję na Niebo. (amg)
Co robią dusze w czyśćcu?
W czyśćcu dusza podlega oczyszczeniu. Biblia mówi o "przejściu jakby przez ogień". Ze szczęściem raczej się to nie kojarzy! Dusza jednak wie, że jest na drodze ku Bogu i ta nadzieja ją wspiera. Nawet jeśli musi cierpieć z powodu tego "dopasowywania się" do miłości, to wie, że została ogarnięta Bożym miłosierdziem. Widzi również, że jest podtrzymywana przez miłość i modlitwę tych co pozostali na ziemi. To rzeczywistość "świętych obcowania".
W czyśćcu nie mierzy się czasu w pojęciu ziemskim, nie ma tam dni ani godzin. Dusze czyśćcowe podlegają przemianie i oczyszczając się przechodzą z jednego stanu do drugiego.
Jedyną rzeczą, którą na pewno wiemy o czyśćcu, jest to, że na końcu tej trudnej drogi czeka nas obiecane Niebo.
Gdzie jest czyściec?
Nasza wyobraźnia jest ograniczona widzeniem wszystkiego w czasie i przestrzeni. Tymczasem w czyśćcu znajdują się dusze oddzielone od ciała, wiec nie podlegające prawom fizyki. Możemy więc mówić nie o jakimś "miejscu", ale o "stanie", na szczęście - przejściowym, gdzie odbywa się pewnego rodzaju kształtowanie człowieka przygotowujące go do wejścia do Nieba. (amg)

Czy można nawiązać kontakt z duchami zmarłych?

Modlić się do Boga w łączności z osobami, które nas opuściły, a uprawiać magię czy "spirytyzm" - to dwie zupełnie różne sprawy.

Posługiwanie się duszami zmarłych z pominięciem modlitwy do miłosiernego Boga jest działaniem niebezpiecznym. Jest to rodzaj magii polegającej na użyciu nieznanych mocy dla swojej korzyści i z pominięciem relacji miłości. Można się mocno zawieść ufając łatwowiernie czemuś tajemniczemu, sekretnemu: jest to forma okultyzmu.
Niektórzy utrzymują, że uzyskali "odpowiedź" ze strony duchów. Ale te "odpowiedzi" to nic innego jak sugestie pochodzące od nich samych albo nawet od osoby trzeciej. Jest to w dużym stopniu spowodowane zdolnością naszej psychiki do ulegania sugestii z zewnątrz poprzez mniej lub bardziej głęboką hipnozę bądź wykorzystywanie stanów podświadomości.
Doświadczenie psychoterapeutów, lekarzy i duszpasterzy wskazuje, że osoby, które praktykują spirytyzm lub wywoływanie duchów narażają na ogromne niebezpieczeństwo swoją równowagę psychiczną: zaburzenia osobowości, lęki, brak poczucia rzeczywistości, uzależnienie się i podporządkowanie osobie "medium" czy "jasnowidza". A ci z tego korzystają, bądź to do zarobienia pieniędzy ich kosztem, bądź dla poczucia władzy nad tymi osobami. Niemniej niebezpieczne jest to, gdy przez ciekawość lub pragnienie bycia oryginalnym zaczyna się oszukiwać samego siebie wyobrażając sobie, że się posiadło nadprzyrodzone moce czy tajemne poznanie. Poza szkodliwymi konsekwencjami natury psychologicznej, wchodzi się w świat, gdzie silnie rozwijają się zazdrość, fałszywe oskarżenia, nienawiść. Czyż nie poznaje się drzewa po jego owocach? (bms)

Jakie kontakty możemy mieć z tymi, którzy nas opuścili?

"Prawdę mówiąc, nie muszę ich wspominać ponieważ stale z nimi przebywam. Ci zmarli znajdują się wszędzie tam, gdzie ja oddycham". François Mauriac.
Ci, którzy nas opuścili, bez względu na to, czy znajdują się w Niebie czy są jeszcze na etapie oczyszczenia w czyśćcu, stali się już ludźmi, dla których najważniejsza jest miłość. Nie chcą niczego innego jak tylko naszego największego dobra. Katolicy nazywają to: "świętych obcowanie".
My - żyjący na ziemi - również stanowimy część tego obcowania, jako ochrzczeni, jako wierzący, jako ludzie dobrej woli. Możemy więc "rozmawiać" z tymi, którzy nas opuścili, powierzać im nasze troski i zmartwienia, prosić ich, aby się za nas modlili. Np. żona może powierzyć swemu zmarłemu małżonkowi - ufając, że jest blisko Boga - swoje troski i swoje nadzieje dotyczące ich dzieci.
W jaki sposób dusze mogą nam odpowiedzieć z zaświatów? Nie może być mowy o przesłaniach czy słowach otrzymanych wprost, oprócz bardzo szczególnego zezwolenia Bożego dotyczącego naszej nadziei i naszego zbawienia. Pomiędzy nami stoi wielka tajemnica innego świata i innego życia, której nie możemy w pełni przekroczyć dopóki nie umrzemy. Ale Bóg pragnie okazać swoją dobroć wobec nas odpowiadając na modlitwę wstawienniczą tych, którzy nas opuścili. (bms)
DOMINIK
Moja żona i ja straciliśmy syna, Dominika, kiedy miał sześć lat. Mój ojciec, jego dziadek, bardzo rozpaczał. Kilka dni po wypadku, obudził się w nocy ze smutku i płakał. Wtedy usłyszał głosik mówiący: "Nie trzeba płakać, dziadziu". Zasnął, potem znowu po raz drugi obudził się płacząc. Znowu ten sam głosik, który rozpoznał jako głos Dominika. I trzeci raz, i głos powiedział: "Nie płacz dziadziu. Gdybyś wiedział jaki jestem szczęśliwy". Tym razem dziadka opuścił cały smutek.
Herve-Marie Catta

CZY PIEKŁO ISTNIEJE? CZY PIEKŁO JEST PUSTE?

Czy piekło istnieje?
Wszyscy mamy przeczucie, że nasze uczynki - tak miłości jak i nienawiści - będą miały swoje konsekwencje i że nastąpi jakaś zapłata. Nagroda dla dobrych, kara dla sprawców zła.

Co mówi o tym Jezus?

Jezus przestrzega wielokrotnie przed "ogniem nieugaszonym", przeznaczonym dla tych, którzy aż do końca swego życia odrzucają możliwość uwierzenia i nawrócenia się na miłość. W tym ogniu, nie tylko ciało ale i dusza będzie zgubiona. W chwili Sądu Ostatecznego Jezus: "pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony: tam będzie płacz i zgrzytanie zębów." (Mt 13,41). "Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom!" (Mt 25,41).

Czym więc jest piekło?

"Potępienie- mówi papież Jan Paweł II - nie może być przypisane inicjatywie Boga, ponieważ On w swej miłosiernej miłości może pragnąc jedynie zbawienia bytów, które stworzył. Tak naprawdę to stworzenie zamyka się na Jego miłość. (audiencja z 28 lipca 1999 r.).
Umrzeć bez uznania swego grzechu i bez przyjęcia miłosiernej miłości Boga oznacza pozostać od Niego oddzielonym na zawsze poprzez nasz wolny wybór. Ten stan ostatecznego samowykluczenia z komunii z Bogiem i błogosławionymi nazywamy piekłem (por. Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 222, IV)

Przebaczenie i zbawienie

Wieczne piekło jest rzeczywistością bardzo poważną. Nikt, kto nie chce przeczyć słowom Jezusa, nie może powiedzieć, że ono nie istnieje. Należy jednak równocześnie zrozumieć, że Bóg przyszedł "dla naszego zbawienia" przebaczając nam nasze grzechy i w ten sposób czyniąc każdego z nas nowym stworzeniem. "Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, ale grzeszników". (Łk 5, 32). Jezus jest dobrym pasterzem, który szuka zagubionej owieczki i niesie ja na swych ramionach. Umierając na krzyżu powiedział dobremu łotrowi: "Zaprawdę powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju" (Łk 23,42). (amg)
CZY W PIEKLE SĄ LUDZIE?
Wiara chrześcijańska zawsze potwierdzała istnienie stworzeń duchowych, które powiedziały Bogu "nie" i odrzuciły Jego miłość. To "demony", lub "upadłe anioły".
"Dla nas ludzi - mówi papież - ich życie brzmi jak przestroga. Stale jesteśmy wezwani do uniknięcia tragedii, będącej rezultatem grzechu i do kształtowania naszego życia na wzór życia Jezusa, które dokonało się pod znakiem "tak" wypowiadanego Bogu."
Piekło jest więc realną możliwością. Nikt jednak nie może powiedzieć czy są w nim ludzie, albo kto się tam znajduje. Najważniejszą rzeczą jest, abyśmy wzięli pod uwagę tę przestrogę Jezusa, bo On chce nam oszczędzić tego dramatu.
"Pójść do piekła" nie oznacza dokonać wyboru pomiędzy jednym czy drugim rodzajem życia wiecznego, lecz odrzucić miłosierdzie Boże. A przecież mamy pewność Bożego miłosierdzia, bo On chce, aby każdy człowiek został zbawiony. Wierzymy, że skoro Bóg zbawił "dobrego łotra" i powiedział nam o tym, to może dotknąć łaską skruchy serca największych grzeszników, którzy przed Nim staną. Jeśli zaś niepokoimy się o naszych zmarłych, módlmy się z ufnością. Bóg jest większy od naszego serca! (amg)
Bóg nikogo nie przeznacza do piekła. Piekło wybiera człowiek, który dobrowolnie odrzuca Boga i trwa w tym wyborze do końca.

PODRÓŻ PRZEZ PIEKŁO

Świadectwo Maćka nie jest tekstem o marihuanie, buddyzmie, przestępstwach czy o piekle, ale o wielkiej miłości Boga do człowieka. O tym, jak bardzo Mu zależy, byśmy trafili do Jego Królestwa...
< poszukiwaniu w>

Urodziłem się w Jarocinie. Moje dzieciństwo było naznaczone rozwodem rodziców, przeprowadzkami do kolejnych wynajętych pokoików. Wychowywaliśmy się praktycznie sami z siostrą, mamę oglądając z rzadka wieczorami (aby nas utrzymać pracowała bardzo dużo, po godzinach wykonując ciężką pracę wychowawcy w szkole specjalnej dla dzieci upośledzonych).
Bunt w moim życiu zaczął się już pod koniec szkoły podstawowej. Siostra zapoznała się z idolem kontestującej młodzieży - Ryśkiem Riedlem (nieżyjącym już wokalistą grupy Dżem). W niedzielę zamiast do kościoła chodziłem "na mszę" do Ryśka. Już jako 14, 15-latek napatrzyłem się na prawdziwe tragedie - próby samobójcze, śmierć z przedawkowania znanych mi osób, okradanie przyjaciół, dzieci bawiące się w zażywanie...
Ta znajomość zaciążyła w dużej mierze na moim życiu - z nią rozpoczęła się podróż w poszukiwaniu wolności. Opanowała mnie ona na wiele lat. Okres nauki w liceum to czas niekończącej się imprezy, alkoholu, marihuany, problemów w domu i szkole. Inny świat nie interesował mnie w ogóle.
Po maturze przyszedł czas na krótkie opamiętanie. Panicznie balem się, że jak nie dostanę się za pierwszym razem na studia, pójdę do wojska i stoczę się ostatecznie. Zdałem egzaminy i rozpocząłem studia prawnicze. Kompletnie mnie to nie interesowało, wybrałem ten kierunek z powodu egzaminu z historii - to był przedmiot, w którym czułem się mocny. Myślałem o studiach aktorskich, niestety depresja marihuanowa sprawiła, że nie zdecydowałem się na zdawanie egzaminów. Wybrałem łatwiznę, by uspokoić siebie i rodzinę. Na studiach nie byłem orłem, ale do III roku dawałem sobie radę. Szybko znalazłem sobie towarzystwo - mieszaninę ludzi niezrealizowanych, poszukujących i pospolitych alkoholofilów-imprezowiczów. Coraz większe oderwanie od rzeczywistości przełożyło się na kłopoty na uczelni. Koniec studiów (męcząc się ogromnie dotrwałem po dwóch urlopach dziekańskich do IV roku) to okres totalnej fascynacji marihuaną. Paliłem codziennie ogromne ilości nie dostrzegając żadnego uzależnienia. Fatalne zauroczenie trwało jeszcze bardzo długo. Żyłem w tym czasie z dziewczyną w pełnym namiętności, a może nawet perwersji, związku. Na skromny ślub cywilny zdecydowaliśmy się wyłącznie z powodu mieszkania, które nam - mało zarabiającej położnej i studentowi - przysługiwało z puli prezydenta miasta.
Wtedy odkryłem swoje nowe zainteresowania, które mnie wciągną na wiele lat - medycyna niekonwencjonalna, dywinacja, New Age, duchowości wschodu. Miałem już mieszkanie, brakowało jeszcze pracy, a może po prostu pieniędzy. I tak zostałem dealerem. Początkowo kupowałem marihuanę dla siebie i znajomych. Wszyscy podejrzewali, że sprzedaję, toteż w końcu stwierdziłem, że lepiej będzie dla mnie, jak faktycznie zacznę to robić. Przyszły łatwe pieniądze. Przerwałem studia nie widząc w nich dalszego sensu. Rzuciłem się w wir szalonego życia, goniąc za wyidealizowaną wolnością. Wkrótce rozwiodłem się z żoną, która wyjechała za granicę. Wydawało mi się. że byłem szczęśliwy, żyłem w magicznej rzeczywistości, odreagowywałem lata edukacji. Każdy dzień zaczynałem od zapalenia marihuany. Stworzyłem sobie teorię, że palenie rozbudza moją intuicję, dym to jakby samodzielny byt - opiekun, który mnie prowadzi. Zacząłem wchodzić w tarota i hinduizm. Uczyłem się stawiania kabały, medytacji i jogi. Kilka miesięcy spędziłem na farmie Ananda Marga w Polsce, gdzie przynajmniej przewietrzyłem sobie płuca nie paląc, dużo pracując i ćwicząc. Skierowano mnie do Szwecji, do piekarni prowadzonej przez ten ruch. W Sztokholmie zostałem jednak bardzo zdegustowany postawą joginów oglądających z nogami na głowie film o Jamesie Bondzie i wróciłem do Polski. Tymczasem straciłem mieszkanie. Zaczęła się

Wielka podróż do nikąd.
Bez domu. Jeśli komuś wydaje się, że trudno jest znaleźć się na ulicy, jest w błędzie. U mnie poszło to bardzo szybko. Zamroczony narkotykami umysł nie zauważał nic dziwnego w braku swojego mieszkania. Doszukiwałem się przejawów wolności i romantyzmu w fakcie, że nie wiedziałem, gdzie będę spał. Był okres, że zostawiałem w zaprzyjaźnionej knajpie plecak i szukałem codziennie kogoś, kto mógł mnie przenocować. Udawało się zawsze, bo miałem marihuanę i byłem atrakcyjnym gościem.
Nie zakładałem wykonywania jakiejś normalnej pracy, więc żyłem ze sprzedaży niedziałających zegarków. Pewni ludzie wyjeżdżali w trasę z zegarkami elektronicznymi z Hong Kongu. Panował na nie wtedy istny szał, zwłaszcza na wsi (cóż, nowinka z Zachodu). Wymieniali je na zegarki z kopertami ze złota. Te koperty były odrywane od pozostałej części zegarka i przetapiane. Z takiej podróży handlarz przywoził sztabkę złota i ogromną ilość nikomu niepotrzebnych, niedziałających zegarków. Skupowaliśmy je i sprzedawaliśmy osobom wyrabiającym z nich biżuterię (np. trybiki i wskazówki naklejane były na spinki do włosów.) To zajęcie dawało mi złudne poczucie wolności; wkładając rękę do plecaka z tysiącem zegarków czułem się jak alchemik, władca czasu. Cieszyło mnie to i imponowało mi, że robiłem coś tak dziwnego. (To moje zamiłowanie do surrealizmu w życiu!)
Proceder ten nie trwał długo, zacząłem wykonywać inne prace (sprzedawanie obrazów na ulicach w Krakowie, sporadyczne wyjazdy zarobkowe, byłem nawet jakiś czas ślusarzem komputerowym w Niemczech). Wszystkich zajęć nie ma sensu tutaj wymieniać. Przez cały ten czas nie miałem stałego miejsca zamieszkania przechowując się u znajomych, podróżując autostopem i pociągami bez biletów. Zawsze jednak wybór warunkowało to, abym nie stracił poczucia wolności. Oznaczało to dla mnie także, że muszę zachować swobodę w wyglądzie zewnętrznym i ubiorze. No i przede wszystkim, żeby nie kłóciło się to z ogromną ilością wypalanej przeze mnie marihuany - przewodniczki.
Powróciłem do sprzedawania. Coraz więcej jednak kosztowało mnie ono nerwów i przestało mi się podobać. Zacząłem też używać innych narkotyków - LSD, grzybów halucynogennych, extasy. W końcu spróbowałem tych najtwardszych, których bardzo się bałem - amfetaminy i heroiny. Wydawało mi się jednak, że całkowicie nad tym panuję. Narkotyki stały się na jakiś czas sensem mojego życia, fascynowały mnie, zastępowały duchowość. Wydawało mi się, że
one otwierają mnie na twórczość
tak bardzo przeze mnie pożądaną. Próbowałem grać muzykę. Nasze próby zawsze wyglądały tak samo: "duże spożycie" i chaotyczne usiłowania zrobienia czegoś. Z czasem bez narkotyków nie mogłem nic zagrać. Wszyscy ulegaliśmy totalnej iluzji, wydawało nam się. że robiliśmy coś bardzo wartościowego. Prawdę zobaczyłem dopiero po czasie, kiedy ktoś nagrał nasze próby. Czar prysnął. Nasze wyobrażenia i to, co faktycznie robiliśmy, to dwie zupełnie inne rzeczy. Od czasu, kiedy w Polsce bardziej rozpowszechniły się narkotyki, powstają tysiące podobnych narkobandów. To odruch masowy - w tych środowiskach dobrze jest grać na instrumencie.
Narkotyki wbrew obiegowym opiniom powodują ogromne osłabienie pewności siebie. Doświadczyłem tego, gdy zacząłem występować w przedstawieniach dla dzieci. Bajki wychodziły dobrze, ale bez marihuany nie wystąpiłem w tym czasie ani razu. Bez zapalenia nie mogłem grać. Muszę tu wspomnieć jeszcze o jednym micie. Wielu młodym ludziom biorącym narkotyki wydaje się, że branie tworzy pewien rodzaj wspólnoty, powstają bardzo ciepłe, przyjacielskie stosunki. Nic bardziej mylnego. Bezpośrednio po przyjęciu narkotyków faktycznie człowiek staje się z reguły miły i pokojowo nastawiony do świata. To jednak szybko mija. Byłem często świadkiem powstawania urojonych konfliktów, prowadzących do ostrych kłótni i nie tylko. Ludzie idealizują marihuanę i haszysz dowodząc, że to coś całkiem innego niż twarde narkotyki. Sam przez kilkanaście lat żyłem w tej ułudzie. Marihuana to bardzo podstępny środek, uwodzący szybko, powodujący wiele blokad, otwarcie na świat duchów ciemności, totalnie rozstrajający system nerwowy.
W tym czasie związałem się z dziewczyną, bardzo piękną i zdolną. Nie wyobrażałem sobie bez niej życia. Aby nas utrzymać wróciłem do narkobiznesu. Żyliśmy wyłącznie przyjemnościami, próbując robić coś twórczego. Łatwe pieniądze spowodowały, że nie chciało nam się jednak zająć realizacją naszych pomysłów.
Pewnego dnia spotkała mnie prawdziwa tragedia, jak wtedy myślałem, lub prawdziwe szczęście, jak widzę to teraz. Podczas wyjazdu do Rotterdamu w wiadomym celu, ktoś oszukał mnie i w jednej sekundzie straciłem bardzo dużo nie swoich pieniędzy. Wróciłem do Polski zrozpaczony, przeżyłem próby zastraszania, gróźb (wywożono mnie do lasu grożąc pobiciem itd.). Łączyłem wtedy intensywny trening duchowy (technika oddechowa, joga, medytacja) z paleniem marihuany. Narastało napięcie. Któregoś dnia wypiłem trochę alkoholu i doznałem czegoś w rodzaju opętania. Zacząłem mówić nieswoim, bardzo niskim głosem. Podcinając sobie żyły targnąłem się na swoje życie. Cudem zostałem wyratowany. Magda - moja dziewczyna - czując, że coś jest nie tak, wróciła wcześniej z knajpy i zastała drzwi zamknięte od środka. Ja leżałem w wannie brocząc krwią. I zdarzyło się coś niewytłumaczonego do dziś. W pewnym momencie, po kolejnej próbie Magdy, ktoś (lub coś) od środka otworzył drzwi. (Anioł Stróż?) To dziwne, ale miałem w domu podobiznę Jezusa z całunu turyńskiego i nie wiedząc zupełnie dlaczego, godzinami wpatrywałem się w nią, próbując modlitwy. Zostałem uratowany. Z pomocą przyszła mi rodzina pożyczając niemałą kwotę na oddanie długów. Żeby oddać pieniądze, wyjechałem do Austrii. Magda też zdecydowała się na wyjazd. Do dzisiaj nie spotkaliśmy się. Męczyłem się przez rok pracując praktycznie wszędzie, nawet w cyrku. Wykonywałem przeróżne, najczęściej bardzo ciężkie prace. Czułem się, jakby to była moja pokuta.
Znów wróciłem do Polski. Zacząłem normalną pracę w biurze nieruchomości. Stało się coś do niedawna niemożliwego - zacząłem pracować w krawacie. Wytrzymałem w tym zawodzie 3 lata. Przez cały czas żyjąc w wielkim rozdarciu. Do biura przychodziłem bardzo dziwnie ubrany, po czym wskakiwałem w garnitur i udawałem kogoś innego (nieraz patrząc w lustro podczas przebierania zastanawiałem się, który z nas udaje - ten w krawacie, czy ten drugi.). Rozpocząłem też studia w szkole psychotronicznej we Wrocławiu. Poznawałem coraz więcej technik medycyny niekonwencjonalnej i praktyk duchowych. Wciąż jednak nie zaznałem szczęścia, spokoju i bezpieczeństwa. Jedyny sukces to, że przestałem w końcu uciekać w narkotyki. W tym czasie wyjechaliśmy z moją dziewczyną w długą podróż do Afryki. W Tanzanii poznaliśmy kilku misjonarzy i przeżyliśmy w górach niesłychaną mszę z bębnami, śpiewami, niezwykle spontaniczną i piękną. Byłem zdumiony, jak bardzo mocno Ci ludzie przeżywają Eucharystię. Znów pojawił się Jezus. Dużo o nim myślałem i podziwiałem Go.
Jeszcze raz przyjechałem do Krakowa, do bajek. Organizowaliśmy z przyjaciółmi spektakle dla dzieci specjalnej troski, nazywając siebie "teatrem terapeutycznym". Tak to często bywa, że osoby potrzebujące pomocy próbują jej udzielać innym. Nie mogąc znaleźć wspólnego języka z moimi przyjaciółmi wyjechałem ponownie do Wiednia.
Moją dominującą praktyką stała się huna
- wywodząca się z Hawajów technika odwołująca się do najwyższego Ja. (Kahuni uważają, że człowiek nie jest w stanie i nie powinien swoimi ułomnymi zmysłami szukać Boga, czy też próbować go określać, może jedynie kontaktować się z nadświadomością.) Bardzo mi się ta technika spodobała i zacząłem ją intensywnie stosować. Podobnie jak z innymi ścieżkami, tak i tu napotkałem poważne opory. Nie byłem w stanie zaufać najwyższemu Ja. Tak jak nie byłem w stanie zaufać energii Reiki czy jeszcze wielu innym drogom.
W chwili kryzysu, kiedy nie miałem pracy, wpadłem na pomysł, aby piec "ekologiczne", zdrowe ciasta i sprzedawać je w studenckiej knajpie. Udało się i niczym "krishna brothers" z ciastem w koszyku jeździliśmy po Wiedniu. Potem wyżyłem się artystycznie wykonując świeczki żelowe.
Po pobycie w Austrii przyszedł sylwester. To będzie przełomowa dla mnie data. Koleżanka przeżywała fascynację Medziugorjem. Otoczona obrazkami Matki Bożej opowiadała niezwykłe historie o tym miejscu.
Pojechałem i ja.
Podczas krótkiego pobytu poczułem się jak w przedsionku raju. Nigdy dotąd tego nie doświadczyłem. Poczułem smak wieczności i boskiej rzeczywistości. Na początku potraktowałem to jako niezwykłe miejsce mocy, a przesłanie Matki Bożej wyłącznie jako apel o pokój, skierowany do wszystkich. Po powrocie nie zaprzestałem swoich praktyk, nie przestając jednak myśleć o Niej. Pierwsze spotkanie z Jezusem przeżyłem w dziwnych okolicznościach - na seminarium reiki. Pod koniec zajęć spłynęło na mnie niezwykłe szczęście. Miałem zamknięte oczy i zobaczyłem Go, otworzyłem je, a On nie znikał. Był i zachwycał pięknem nie do opisania. Potem okazało się, że dokładnie w tym czasie mój kolega intensywnie modlił się o moje nawrócenie.
Ostatni rok to u mnie okres intensywnych poszukiwań. Dostałem propozycję opiekowania się farmą, na której palono agnihotrę i inne "święte" wedyjskie ognie. Początkowo byłem przekonany, że to idealne miejsce dla mnie. Widziałem już siebie prowadzącego taki ośrodek, przyjmującego "turystów ezoterycznych" - wydawało się to naprawdę dobrym pomysłem. Któregoś dnia z moją przyjaciółką postanowiliśmy urządzić sobie dzień milczenia i samotności, by podjąć decyzję - zostać czy wyjechać. Dom był bardzo wyziębiony i dużo czasu spędzałem paląc w piecu. Tego dnia piec zatkał się, zaczął poważnie dymić i zaczadzać całe wnętrze, zostaliśmy jakby siłą wyrzuceni na zewnątrz. Wyjechaliśmy. Później przeszedłem jeszcze szkolenie jogi i medytacji dla dzieci. Z nadzieją, że rozpocznę pracę terapeuty zacząłem współpracę z największą w Europie firmą handlową specjalizującą się w sprzedaży ezoterycznych produktów. Wreszcie napisałem scenariusz do programu telewizyjnego (40 odcinków) - "Leksykon Medycyny Niekonwencjonalnej w Polsce". Odbyłem w tym celu wiele spotkań z reprezentantami poszczególnych technik "uzdrawiania", ludźmi telewizji itd. Całe moje życie obracało się wokół New Age. W czerwcu nawrócił się mój bliski przyjaciel i zaproponował wspólny wyjazd do Medziugorja (za którym cały czas tęskniłem). Nie chciałem jednak jechać, gdyż czekałem na katalog z Niemiec, aby zacząć działalność handlową. Dziwnym zbiegiem okoliczności ciągle nie nadchodził. Zdecydowałem się w momencie, kiedy wszystko zaczęło dziwnie układać: jedna osoba zrezygnowała w ostatnim momencie, na dodatek nie chciała swoich pieniędzy. Zacząłem odczuwać ogromną bliskość Jezusa i pragnienie poznania Go. Poczułem ogromną miłość i sam zacząłem kochać. Przed wyjazdem czułem wszędzie zapach kościelnego kadzidła. Zdarzyło się, że jedna osoba powiedziała, że nim pachnę.
Zdecydowałem się na spowiedź z całego życia. Medziugorje i pielgrzymka to najwspanialszy tydzień w moim życiu. Czas pojednania, licznych łask i błogosławieństw. Każdego dnia Bóg zabierał mi wątpliwości dając odpowiedzi na wszystkie pytania. Tym razem Maryja usunęła się jakby w cień, zostawiając mnie sam na sam z Jezusem. Będę jej za to wdzięczny do końca życia.
Zmieniło się absolutnie wszystko.
Wróciłem do domu zastając długo wyczekiwany katalog. Był na nim znaczek pocztowy - ikona Matki Boskiej Zwycięskiej!!! Nie zastanawiałem się wiele i katalog wylądował w koszu. Zaprzestałem wszystkich swoich praktyk, nawet ukochanego reiki. A miałem ambicję zostać mistrzem. Zacząłem nowe życie, rezygnując z realizacji programu telewizyjnego. Era New Age w moim życiu dobiegła końca.
Kiedyś wybrałem się na koncert chrześcijańskiego zespołu Fruhstuck. Po koncercie wokalista zaprosił na scenę do wspólnej modlitwy wszystkich, którzy pragną przyjąć Jezusa Chrystusa jako Pana i Zbawiciela. Przez chwilę czułem opór. Resztki "staroci" we mnie broniły się. Potem poszedłem. To był najważniejszy krok w moim nawróceniu. Zaufałem Jezusowi, wybrałem Go. Poczułem ogromne szczęście i to, że On cieszy się razem ze mną.
Całkowicie zmieniło się moje widzenie świata, uczę się wszystkiego od początku, nawet nowego języka. Doznaję fantastycznej opieki Bożej. Jestem absolutnie szczęśliwy, pierwszy raz w życiu czuję się całkowicie bezpieczny, wreszcie odczuwam prowadzenie.
Moja droga do Jezusa prowadziła przez piekło
grzechu, upadku, fałszywych duchowości. Doprowadziła mnie do owocu, którego kompletnie nie spodziewałem się na niej znaleźć - prawdziwej wolności. Wdzięczny jestem teraz za te lata na bezdrożach, przeżyte cierpienie tylko potęguje smak prawdziwej rozkoszy, jaką otrzymałem. Ze zdumieniem odkrywam, że Jezus nigdy mnie nie opuścił, dostrzegam jego obecność w najcięższych dla mnie chwilach, kiedy byłem tak daleko od Niego. Przez całe życie, oprócz wolności, najbardziej pożądanym obiektem moich poszukiwań było znalezienie metody, dzięki której będę wiedział, co jest dla mnie dobre. Bardzo próbowałem to znaleźć: tarot, numerologia, astrologia, kilka ścieżek w hinduizmie, a w nich medytacja i joga, praktyki oddechowe - sundarszan kriya, dzogczen (przedbuddyjska religia tybetańska), huna, reiki, tai chi, twórcza wizualizacja, metoda Silwy, agnihotra, buddyzm diamentowej drogi... (pewnie nie wszystkie jeszcze wymieniłem). Nie udało się nigdzie. Przez 11 ostatnich lat byłem wegetarianinem. Niejedzenie mięsa stało się dla mnie czymś bardzo ważnym. Przy okazji uprawiałem jednak psychiczną "ludożerkę" wyżywając się na tych, którzy byli odmiennego zdania. Podobnie jak pozostałe praktyki, doprowadziło mnie to do patrzenia na innych z góry. Odwróciło moją uwagę od spraw naprawdę istotnych.
Zdobywanie mocy umysłu nie uczyniło mnie szczęśliwym, osiąganie kosmicznej świadomości nie dało mi bezpieczeństwa.
Wielkim wydarzeniem była dla mnie modlitwa o uwolnienie. Poczułem, że przeszłość przestała mieć władzę nade mną. Odnalazłem Boga żywego, do którego wszystko należy. Nie energię, świadomość czy stan umysłu, ale Osobę. Dzisiaj Jemu wszystko oddaję. Pragnę, aby to On we mnie budował, bo tylko On jest Bogiem prawdziwym, Zbawicielem. To On jest Panem. Pierwszy raz w życiu mam pewność, że idę w dobrym kierunku i jestem spokojny, bo On mnie prowadzi.
Mając 33 lata Jezus Chrystus umarł, abym mógł żyć.
Mam 33 lata. Żyję.
Maciek

DLACZEGO PIEKŁO OŚWIĘCIMIA?

rozmowa z Księdzem Manfredem Deselaersem, duszpasterzem Oświęcimia
 
Dlaczego piekło Oświęcimia spotkało tak wielu niewinnych ludzi? Same ofiary nie wybierały przecież tego zła.
Zły czyn wypływa z woli człowieka. Tu zło wyniknęło ze strony krzywdziciela. Zło nie było więc winą ofiar, ale sprawców. Oświęcim był piekłem przygotowanym ofiarom przez sprawców.
 
Można więc powiedzieć, że wojna i powstanie obozów koncentracyjnych był triumfem zła, a upadkiem chrześcijaństwa?
To na pewno była przegrana chrześcijaństwa. Z dwóch względów. Po pierwsze dlatego, że sami naziści, którzy uzyskali wtedy władzę w Niemczech, stworzyli nurt pogański. Chcieli oni stworzyć nową kulturę, opartą wpierw na kulturze germańskiej, jeszcze sprzed chrystianizacji. Po drugie, w samym chrześcijaństwie istniały bardzo mocne stereotypy antyżydowskie, które miały wpływ na rozwój nienawiści wobec Żydów. Można więc mówić o podwójnej klęsce chrześcijaństwa: słabego w samym sobie, a także obarczonego winą i grzesznego - częściowo oczywiście.
 
Czy wobec tego ogromu cierpienia i zła, które zaistniały wiara chrześcijan zawiodła?
Każdy, dopóki żyje świadomie, ma obowiązek wybierać. Nawet w takich skrajnie piekielnych warunkach. W obozie każdy miał własne sumienie, od tego Pan Bóg nikogo nie zwolnił. Teraz też nikogo nie zwalnia od własnego sumienia.
Wielu chrześcijan, ofiar obozu, było przekonanych, że Bóg - Chrystus jest po ich stronie, że ich nie opuścił. Bo Jezus też oddał swoje życie, cierpiał jako niewinna ofiara, w osamotnieniu.
Znamy świadectwa więźniów, mówiące o tym, że warto oddać życie dla pewnych wartości: za godność człowieka, za ojczyznę. Jest nawet świadectwo księdza, który ofiarował swoje życie za oprawców. W tym przekonaniu wierność wartościom ma sens, nawet w największym ziemskim piekle. Ale Oświęcim nie był piekłem, o którym mówi Biblia. Ono nie było karą za jakieś grzechy czy za dobrowolne oddalenie się od Boga. Było ono skutkiem grzechu tej drugiej strony, która tworzyła struktury zła.
 
Niektórzy ludzie pytają: Gdzie był Bóg w Auschwitz? Gdzie była ta Miłość?
Jestem przekonany, że On był obecny w godności każdego człowieka. Przykład Maksymiliana Kolbe pokazuje nam, że można trwać w tej Miłości do końca. Święty Maksymilian zaświadczył o wielkości powołania człowieka - i to każdego człowieka.
Patrząc na Auschwitz, pamiętajmy nie tylko o klęsce, ale również o zwycięstwie człowieka. Takich zwycięstw było wiele. Zwycięstwo każdego, kto zachował godność i nie dał się odczłowieczyć. Takie zwycięstwo jest dla nas drogowskazem. Polega ono na triumfie miłości nad nienawiścią. Miłość jest mocniejsza od nienawiści. Chrześcijaństwo to właśnie głosi.
 
A co z tymi, którzy zwątpili ?
Ci którzy zwątpili, też są kochani. Za nich też umarł Chrystus na krzyżu. Ich także ukochał Bóg od stworzenia świata. Co stanie się z nimi po śmierci? - to trzeba zostawić Panu Bogu. Ja osobiście jestem przekonany, że dowiedzą się tam o Jego miłości. Póki co, my tutaj możemy walczyć z systemami, które negują wartość człowieka.
Kiedyś Rabin Sasza Pečarič, który jest obecnie w Krakowie, powiedział, że najważniejszym przykazaniem dla niego, jako ortodoksyjnego Żyda jest: "Pan jest naszym Bogiem - Panem jedynym. Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił." (Pwt 6,5). Jeżeli więc miłuję CAŁYM swym sercem, to nie ma miejsca na zwątpienie. Nie jestem mądrzejszy od Boga, nie mogę sobie wszystkiego wytłumaczyć - jak i tego, gdzie On wtedy był... Mogę tylko ufać. Bóg jest jeden, a ja mam Go kochać. To jest dla mnie najważniejsze zadanie.
Wiem, że wielu Żydów, także chrześcijan nie może w ten sposób mówić o swojej wierze. Jednak w ostateczności nie mamy innego wyboru, tylko to: czy chcę wierzyć, ufać - czy nie. Nawet jeśli nie potrafię tego robić doskonale. Liczy się tylko to, czy chcę wybierać zaufanie, to "Jezu, ufam Tobie!".
 
Co możemy dzisiaj zrobić, by w przyszłości nie mieć udziału w "drugim Auschwitz"?
Dzisiaj także istnieją różne diabelskie doświadczenia, które mi mówią: "Lepiej, żebyś umarł albo żeby cię nie było, nie masz prawa do życia i do rozwoju". Istnieją doświadczenia, które niszczą i ranią - nie tylko zewnętrznie, ale głęboko w sercu.
Aby nie było drugiego Auschwitz trzeba każdemu człowiekowi pokazać, że ma wartość nieograniczoną, i że jest kochany. System, który tu stworzono pokazał dokładną odwrotność. Pokazano człowiekowi, że jest nic nie warty, że lepiej go niszczyć, że lepiej, aby nie żył. Stworzono system negacji Boga. W takich doświadczeniach można zrozumieć, że niektórzy tracili wiarę w to, że Bóg jest dobry, ponieważ nigdy nie doświadczyli takiej miłości, która im mówi: "Dobrze, że jesteś". My tej miłości potrzebujemy i dlatego tak ważne jest byśmy ją sobie przekazywali.

Ks. Manfred Deselaers jest Niemcem. Urodził się w 1955 r. w Dűsseldorfie. Od 1990 mieszka w jednej z oświęcimskich parafii. Przyjechał do Oświęcimia by być znakiem pojednania i pokuty. Na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie obronił pracę doktorską pt. "Bóg a zło w świetle biografii i wypowiedzi Rudolfa Hössa, komendanta Auschwitz". Pracuje w Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu, prowadzi rekolekcje oraz dni skupienia. Wykłada również na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie.
Tel. kontaktowy (0-33) 843 10 00
e-mail
www.centrum-dialogu.oswiecim.pl

Świadectwo z Syberii
Byłam w domu starców na Syberii. Widziałam kobiety w moim wieku, wyglądające na staruszki. Bardzo samotne, niekochane przez nikogo i zachowujące się tak, jakby były pozbawione wszelkiej wartości i godności. To owoc braku miłości. One są po prostu niekochane i tak się zachowują. Widziałam jak leżały, niektóre bez nóg, nie mogły się poruszać. Było bardzo dużo much w pomieszczeniu, które jadły te kobiety, gryzły, one się przykrywały prześcieradłami i nikt nie pomagał im właściwie. Przywieźli obiad, postawili przy łóżkach, nikt nie karmił tych kobiet, nikt się nie troszczył, żeby one jadły. Totalny brak miłości. To mi się skojarzyło z piekłem. Tak wygląda piekło - totalny brak miłości. I sam człowiek wtedy czuje się jak przedmiot bez wartości. Wtedy sobie pomyślałam: No, jakie jest to moje chrześcijaństwo. Ja właściwie nie jestem w stanie pomóc tym kobietom. Musiałabym tam zostać, zawinąć rękawy, wybić te muchy, karmić je i być z nimi. Tylko miłość liczy się naprawdę. To, na ile człowiek jest zanurzony w Bogu i jak jest bogaty Bogiem To tylko może zmienić świat. Miłość może zmienić świat czyli Jezus, który narodził się dla nas, żebyśmy Go przyjęli do swojego życia i żyli miłością.
rozmawiała Marta Gałka

Na koniec wspaniała, optymistyczna informacja:
Każdy z nas ma ogromną szansę znalezienia się w Raju!
W najlepszym wypadku - od razu po śmierci.
A w najgorszym - dotyczy to tych grzeszników, którzy są "otwarci na Boga" - po krótszym lub dłuższym czasie spędzonym w czyśćcu.
Zapewnia nas o tym Jan Paweł II.
Jeśli po naszej śmierci pozostanie na ziemi chociaż jedna życzliwa nam osobę, to może nam pomóc skrócić ten okres oczekiwania na Niebo, przez swoją gorącą modlitwę.
Pamiętaj więc także Ty - żywy, czytający te słowa, że Twoja życzliwa pamięć w modlitwie o zmarłym może mu bardzo pomóc.
(red.)

Albo - albo
Z punktu widzenia ostatecznego wyboru za Bogiem lub przeciw Bogu człowiek stoi w obliczu alternatywy: albo będzie żył z Panem w szczęśliwości wiecznej, albo pozostanie z dala od Jego obecności. Dla tych, którzy są w sytuacji otwarcia się na Boga, lecz w sposób niedoskonały, droga do pełnej szczęśliwości wymaga oczyszczenia, co wiara Kościoła przedstawia za pomocą nauki o "Czyśćcu" (por. "Katechizm Kościoła Katolickiego", 1030-1032). (...)

Czyściec bliżej Nieba
Każdy ślad przywiązania do zła winien zostać usunięty; każde skrzywienie duszy - wyprostowane. Oczyszczenie winno być całkowite i to właśnie stanowi istotę nauki Kościoła a czyśćcu. Termin ten oznacza nie miejsce, lecz stan życia. Ci, którzy po śmierci żyją w stanie oczyszczenia, znajdują się już w miłości Chrystusa, który ich podnosi z resztek niedoskonałości.

Czuwajmy
Należy uściślić, że stan oczyszczenia nie oznacza przedłużenia sytuacji ziemskiej, jak gdyby po śmierci była dana ostateczna możliwość zmiany własnego przeznaczenia. Nauczanie Kościoła w tym względzie jest niedwuznaczne, a potwierdził je Sobór Watykański II, który naucza: , "A ponieważ nie znamy dnia ani godziny, musimy, w myśl upomnienia Pańskiego, czuwać ustawicznie, abyśmy zakończywszy jedyny bieg naszego ziemskiego żywota (por. Hbr 9,27), zasłużyli na wejście razem z Panem na gody weselne i na zaliczenie w poczet błogosławionych (por. Mt 25,31-46) i aby nie kazano nam, jak sługom złym i leniwym (por. Mt 25,26), pójść w ogień wieczny (por. Mt 25,41), w ciemności zewnętrzne, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów" (Mt 22,13 i 25,30).
W łączności z czyśćcem i Niebem Należy dzisiaj przypomnieć ostatni ważny aspekt, który tradycja Kościoła zawsze podkreślała: jest to wymiar wspólnotowy. Ci bowiem, którzy znajdują się w sytuacji oczyszczania, są związani zarówno z błogosławionymi, którzy już w pełni cieszą się życiem wiecznym, jak i z nami, którzy podróżujemy na tym świecie do domu Ojca (por. KKK, 1032).
Jak w życiu ziemskim wierzący są zjednoczeni między sobą w jedynym Ciele Mistycznym, tak też po śmierci ci, którzy żyją w sytuacji oczyszczania, doświadczają tejże solidarności kościelnej, która wyraża się w modlitwie, w ofiarach i w miłości innych braci w wierze. Oczyszczenie przeżywa się w zasadniczej więzi, jaka powstaje między tymi, którzy żyją życiem tego świata, a tymi, którzy już cieszą się szczęściem wiecznym. (ja)

Jan Paweł II, 4.08.1999

1 komentarz:

  1. Szczęść Boże . Bardzo często myślę o śmierci , chyba to naturalne i na pewno wielu ma takie same myśli , które bywają bardzo różne. Ale czy się boje - NIE , TEGO JESTEM PEWNA ,ŻE SIE NIE BOJĘ. Bo jezeli przyjmuję Chrystusa i jego krzyż . Jeżeli wierzę w BOGA i życie prawdziwe i wieczne znajduję jedynie w Bogu . To czego mam się bać i lękać. Bać się mogę potępienia i do tego nie mogę dopuścić . I już tu na ziemi ,,MOGĘ UMIERAĆ I UMIERAĆ MOŻE MOJA DUSZA.'' przez moje grzechy. To wszystko zależy od mego życia juz tutaj na ziemi , czy zasłużę sobie na życie wieczne u PANA BOGA.? I wiem ,że całe moje życie jest drogą do NIEBA , do domu OJCA. Czasami myśl o śmierci , odejściu jest dla mnie trudną tajemnicą do zrozumienia. Jednak wszystko oddaje w ręce BOGA , JEGO WOLI , bo gdy przyjdzie ten czas , gdy będę do NIEGO przechodzic , iść do NIEGO , ON będzie na mnie czekał po tej drugiej stronie. I będzie ta chwila, którą nie raz próbuję sobie wyobrazić , zobaczę BOGA - TWARZĄ W TWARZ. I MYŚLĘ CZY ZADA MI WIELE PYTAŃ . A może będzie na mnie czekał z OTWARTYMI RAMIONAMI , bo przecież mnie zna , zna mnie przez moje łzy , które są RADOŚCIĄ I CIERPIENIEM . Iskierka

    OdpowiedzUsuń