czwartek, 21 stycznia 2010

Środki wychowawcze

Środki wychowawcze


z książki:
Ralph Martin, Mężowie, żony, rodzicie, dzieci,
Kraków 1993, ss. 155 - 167



Wychowanie dzieci dla Pana obejmuje tak wiele zadań, że rodzice mogą czuć się trochę zniechęceni. ,,Od czego zacząć? Jak mogę nauczyć dzieci tych wszystkich rzeczy, jeśli mi tak trudno skłonić je do tego, by utrzymały porządek w swoim pokoju?”
Wychowanie dzieci według zasad biblijnych wymaga dużego wysiłku. A nasze wątpliwości co do własnych możliwości w tym zakresie są całkiem uzasadnione. Faktem jest jednak i to, że jako chrześcijańscy rodzice po prostu nie mamy wyboru. Jesteśmy jak apostołowie, którzy w sytuacji, gdy sowa Jezusa wydawały się zupełnie nie do przyjęcia, byli zmuszeni powiedzieć: Panie, do kogóż pójdziemy ? Ty masz słowa życia wiecznego (J 6,68).
Zastanawiając się nad poszczególnymi elementami, które składają się na wychowanie dzieci, nie powinniśmy zapominać, że nie jest wolą Boga, by odpowiedzialność tę rodzice nieśli samotnie. On sam chce być naszym pomocnikiem, chce udzielać nam siły i mądrości przez bezpośredni, osobisty kontakt z samym sobą. Chce także, byśmy w realizacji naszego zadania łączyli się z innymi chrześcijanami, pomagając sobie i wspierając się wzajemnie, dzieląc się mądrością i siłą.

W praktyce na wychowanie dzieci składają się trzy elementy: przykład, edukacja i karcenie. Żaden z nich nie przyniesie pożądanych efektów w oderwaniu od pozostałych. Karcenie jest wzmocnieniem dla przykładu i edukacji, bez nich jednak staje się destruktywne. Wyobraźmy sobie matkę, która uczy córkę szyć: nie wyjaśnia jej jednak niczego, lecz karci, ilekroć ta popełni błąd. Bardzo możliwe, że córka nie nauczy się nawet nawlekać igły, z całą jednak pewnością skumuluje się w niej wiele żalu i frustracji.

Jedność rodziców jest także istotna dla procesu uczenia się u dzieci. Kiedy mój syn John przyswajał sobie umiejętność samodzielnego ubierania się, Anna pracowała z nim każdego dnia ucząc go wykonywania poszczególnych czynności: „Teraz włóż spodenki. Teraz koszulkę”. Kiedy jednak mnie przychodziło ubierać Johna wyręczałem go we wszystkim, gdyż pokazanie, co ma robić, trwałoby pięć razy dłużej. Następnym razem John nie chciał już słuchać Anny. Prawdopodobnie spodziewał się, że później i tak wszystko za niego zrobię. Widząc, co się dzieje, zrozumieliśmy, że na przeszkodzie niezbędnej dziecku edukacji stoi brak jedności między nami, rodzicami. Była to sprawa błaha, dzięki niej zrozumieliśmy jednak - jakie konsekwencje może mieć brak jedności v sprawach poważniejszych.


Przykład

Żaden rodzic nie nauczy dzieci żyć według zasad, których nie stosuje we własnym życiu. Dzieci obserwują rodziców z bardzo bliska, a to, co widzą, ma na nie wielki wpływ. Jeżeli zachowanie rodziców jest sprzeczne z zasadami, które głoszą, dzieci nie traktują tych zasad poważnie.
Tylko nieliczni rodzice zdają sobie sprawę, jak bardzo dzieci wzorują się na ich zachowaniach. Jeden z moich znajomych przeżył szok słysząc z ust swego dziecka krytyczne uwagi w rodzaju tych, które wygłosił niegdyś pod adresem przyjaciela. Chciał nauczyć dzieci właściwego sposobu wyrażania się o innych ludziach, tymczasem jego własne postępowanie nauczyło je czegoś innego. To takie zachowania uczą dziecko, jak postępować. Dzieci potrafią wyciągać naukę z drobiazgów, z tego na przykład, co mówi tatuś, gdy uderzy się młotkiem w palec, albo mamusia, gdy ktoś zajedzie jej drogę.
Był taki moment, kiedy postanowiliśmy z Anną, że dzieci powinny nauczyć się pewnych podstawowych zasad zachowania przy stole, szczególnie mówienia „proszę” i „dziękuję”, gdy chcą, by im coś podać. Edukacje tę prowadziliśmy (ze zmiennym zresztą powodzeniem) już kilka tygodni, kiedy jedno z dzieci zadało pytanie: „Dlaczego dorośli nie mówią <> i <>?” Uświadomiliśmy sobie, że nie postępujemy według zasad, które próbowaliśmy wpoić dzieciom. Oczywiście powodowało to zamęt. Uczyć dzieci rzeczy nawet tak prostej jak to, by przy obiedzie „prosiły” o ziemniaki, mogliśmy tylko pod warunkiem, że najpierw sami damy dobry przykład.
Dzieci uczą się także z sytuacji poważniejszych. Wiedzą o ciosach, które spadają na rodzinę - wiedzą, że tatuś stracił pracę, że umarła ciocia, że mama choruje - i obserwują reakcje rodziców. Jeśli widzą strach - uczą się bać. Jeśli widzą przygnębienie - uczą się martwić. Czasami też obserwując niewłaściwą reakcję rodziców, same reagują zupełnie odwrotnie, prawdopodobnie na zasadzie samoobronnego tłumienia emocji. W każdym razie widząc u rodziców zaufanie do Boga, uczą się wiary. Z dobrym czy złym skutkiem uczy je i kształtuje zachowanie rodziców.
Wszystkie te uwagi odnoszą się, i to w większym nawet stopniu, do wychowania chrześcijańskiego. Chrześcijaństwo to nie tylko lista prawd, których można nauczyć się na pamięć. Chrześcijaństwem trzeba żyć i dzieci muszą to widzieć. Zewsząd słychać o dzieciach bardzo pobożnych rodziców, które wyrosły na najgorsze typy w okolicy. Kiedyś zapytałem człowieka pełniącego odpowiedzialne funkcje duszpasterskie, dlaczego tak liczne są tego rodzaju przypadki, szczególnie wśród dzieci osób, które trudnią się pracą duszpasterską. Zarówno on, jak i jego żona sami pochodzili z takiej rodziny, pomyślałem więc, że będą mieli na ten temat coś do powiedzenia. Człowiek ten odpowiedział: „W takich przypadkach często okazuje się, że rodzice spełniali swe zadania bez większego entuzjazmu. Może tatuś wygłosiwszy niedzielne kazanie, narzekał w domu na wiernych. Może rodzice skarżyli się i utyskiwali na swe obowiązki: <> albo < Jego żona dodała, że jej rodzice i dziadkowie kochając Pana, kochali także posługę, którą im zlecił. Cieszyli się, kiedy zostali wysłani na misje, cieszyli się, kiedy przychodziły trudności, cieszyli się, kiedy trzeba było pracować długie godziny bez wytchnienia. Oddawanie życia Panu było dla nich rzeczą radosną i tę radość oraz entuzjazm zaszczepili swoim dzieciom. Ich córka i wnuczka przejęła nie tylko intelektualne treści wiary, ale także ducha życia chrześcijańskiego.

Powyższa zasada sprawdziła się w życiu wielu rodzin chrześcijańskich. Od jednej z nich usłyszałem o tym, jak dwuletni chłopiec, spadając ze schodów, gdy tylko udało mu się chwycić poręczy, krzyknął: „Jezu, pomóż mi!” Rodzice nigdy wyraźnie mu nie mówili, by w niebezpieczeństwie zwracał się o pomoc do Jezusa, on jednak, widząc, że robią to w swoich kłopotach, poszedł za ich przykładem
Inna kobieta opowiadała, w jaki sposób podziałał na jej dzieci przykład codziennej osobistej modlitwy rodziców. Dzieci widziały, jak wiele znaczy dla rodziców taka modlitwa, i wzbudziło to ich ciekawość. Jeden z malców był tak zainteresowany, że ilekroć tatuś się modlił, on stawał w drzwiach i nie spuszczał z niego oka. Wkrótce dzieci zapytały, czy i one mogłyby się codziennie modlić i rodzice otrzymali sposobność ku temu, by rozpocząć stosowną edukację

Ponieważ przykład odgrywa w wychowaniu tak istotną rolę, jest rzeczą najwyższej wagi, by rodzice poddali się w pełni Panu i pozwolili Mu wychowywać i pouczać siebie tak, jak sami próbują wychowywać i pouczać dzieci. Jeśli dzieci zaobserwują u rodziców pozytywne skutki pójścia za Panem, same też zechcą się do Niego zbliżyć.
Jest w tym i nauka dla rodziców, którzy stronią od ściślejszych kontaktów z innymi chrześcijanami w Kościele czy grupie modlitewnej w przekonaniu, że im więcej czasu spędzą w domu, tym lepiej spełnią swą wychowawczą rolę. Tymczasem choć zdarzają się rodzice, którzy rzeczywiście zaniedbują swe rodziny i którzy powinni zrezygnować z pozadomowej działalności, zasadniczo pożądana tu jest pewna równowaga. Jeśli rodzice nie nawiążą niezbędnych kontaktów z innymi chrześcijanami, jeśli nie usłyszą wezwania do większego zaangażowania i posługi, jeśli nie otrzymają pouczeń i wskazań niezbędnych dla duchowego wzrostu, nie będą mieli zbyt wiele do zaoferowania swym dzieciom, bez względu na to, ile poświęcą im czasu. Rodzice, którzy chcą wychowywać swe dzieci dla Chrystusa, muszą sami zacząć dla Niego żyć.


Edukacja

Dzieci mogą w pełni korzystać z przykładu rodziców tylko wtedy, gdy wiedzą, co ten przykład oznacza i jakie ma zastosowanie w ich życiu. Każdego wieczoru dawaliśmy naszym dzieciom przykład systematyczności i wytrwałości w myciu zębów, jednak one same zaczęły myć zęby dopiero wówczas, gdy je nauczyliśmy, jak to się robi.
W Księdze Powtórzonego Prawa znajduje się kilka interesujących fragmentów, mówiących o uczeniu dzieci dróg i przykazań Pańskich. Mojżesz nakazuje ludowi izraelskiemu: Wpoisz je [słowa Pana] twoim synom, będziesz o nich mówił przebywając w domu, , czasie podróży, kładąc się spać i wstając ze snu. Przywiążesz je do twojej ręki jako znak. Niech one ci będą ozdobą przed oczami. Wypisz je na drzwiach swojego domu i na twoich bramach (Pwt 6,7-9).
Lud ma nie tylko powtarzać dzieciom słowo Boże, lecz także wyjaśniać im osobisty charakter przymierza z Panem: Gdy syn twój zapyta cię kiedyś: <>, odpowiedz swojemu synowi: <> (Pwt 6,20-21).
Wiedza o tym, jakie życie wskazał nam Pan, jest rzeczą wielkiej wagi i dlatego winniśmy ją pracowicie przekazywać naszym dzieciom. Nie jest oczywiście konieczne, byśmy w tym celu przeznaczyli jedno z pomieszczeń na klasę i odbywali w nim cotygodniowe zajęcia. Uczyć dzieci oznacza poświęcać czas na wyjaśnianie im tego, co sami praktykujemy, a czego one są świadkami. Jednak nawet to nie dzieje się automatycznie. Tłumaczenie, co robimy i dlaczego, dawanie świadectwa temu, co Bóg zdziałał w naszym życiu, wymaga świadomego wysiłku. Ucząc dzieci dróg Bożych możemy się posłużyć otoczeniem domowym - może nie dosłownie w sposób, jaki zaleca Księga Powtórzonego Prawa, lecz poprzez chrześcijańską muzykę i sztukę mówiące o Bogu i Jego przykazaniach.

Wspomniałem o dzieciach, które widząc codzienną modlitwę rodziców chciały pójść w ich ślady. Otóż na początku nie bardzo wiedziały, jak to robić. Chciały modlić się przez piętnaście, dwadzieścia minut, ale już po kilku minutach były znudzone. Kiedy poskarżyły się rodzicom, ci zrozumieli, że muszą nauczyć dzieci się modlić.
Matka usiadła na przykład z najstarszą, wówczas dwunastoletnią, dziewczynką i powiedziała: „Najpierw przez pięć do dziesięciu minut wychwalaj Pana i dziękuj Mu na glos, potem weź gitarę, zaśpiewaj parę piosenek, a na końcu pomódl się chwilę za konkretnych ludzi i w konkretnych sprawach”. Przez kilka dni towarzyszyła córce ucząc ją właściwie wykorzystywać czas przeznaczony na modlitwę. Wkrótce dwunastolatka prowadziła już dające jej dużo zadowolenia życie modlitewne, a jej więź z Bogiem stawała się z dnia na dzień ściślejsza.

Uczenie dzieci polega nie tylko na wyjaśnianiu im naszego pełniącego funkcję przykładu postępowania, lecz także na dostarczaniu informacji i prezentowaniu punktu widzenia, nieodzownych w procesie formowania chrześcijańskich postaw i chrześcijańskiej hierarchii wartości. Chrześcijańska edukacja ograniczająca się tylko do czasu spędzanego w kościele i na lekcjach religii okazuje się najczęściej nieskuteczna. Edukacja, której celem jest wychowanie dziecka na chrześcijanina, powinna trwać nieprzerwanie, wykorzystywać wszystkie wydarzenia codziennego życia. Już w bardzo wczesnym wieku dzieci widzą i doświadczają wielu rzeczy dla siebie niezrozumiałych. Widzą cierpienie, ból, niesprawiedliwość; spotykają się z okrucieństwem i odrzuceniem ze strony innych ludzi; często stają wobec dezorientujących uczuć wobec samych siebie i bliźnich.
Wszystko to wywiera na dzieci głęboki wpływ. Jeśli brak prowadzenia rodziców w tym, jak mają te doświadczenia rozumieć i jak na nie reagować, zaczynają je sobie tłumaczyć i radzić sobie z nimi o swojemu. Wnioski, do jakich dochodzą o własnych tylko siłach, są najczęściej podyktowane strachem lub własnym interesem a nie wymaganiami Bożej prawdy.
Jest więc niezwykle istotne, by edukację dzieci mającą na celu ukształtowanie postaw i hierarchii wartości rozpocząć możliwie wcześnie. Wiedzę tę po większej części można przekazać w sposób nieformalny, w rozmowie. Jednym z najlepszych sposobów jest po prostu inwestowanie czasu w nawiązanie z dziećmi dobrej komunikacji.
W pewnej znanej mi rodzinie każdej kolacji z założenia towarzyszy dyskusja o wydarzeniach na świecie, wydarzeniach towarzyskich i mych ważnych sprawach. Dzięki temu dzieci mają okazję podzielić się swymi poglądami, a potem od rodziców usłyszeć opinię sformułowaną według kryteriów prawdy chrześcijańskiej. Niektórzy rodzice wydzielają raz w tygodniu każdemu dziecku specjalny czas. Pewien ojciec na przykład w każdą sobotę spędza godzinę z jednym ze swych dwóch synów, w niedzielę zaś godzinę z drugim.

Przekonaliśmy się, że szczególnie dobrą okazją, by porozmawiać z dziećmi, jest pora kładzenia ich spać. Ilekroć to możliwe spędzamy wtedy z nimi parę chwil dyskutując o wydarzeniach dnia. Gdy John miał około pięciu lat, odkryliśmy, że łatwiej mu mówić o swoich przeżyciach, jeśli go zapytać: „Co cię dzisiaj zasmuciło? Co było dzisiaj przyjemnego?” Jego odpowiedzi rzadko bywały wstrząsające - pięciolatka może uszczęśliwić jazda na trzykołowym rowerku. Zdarzało się jednak, że dzięki tym pytaniom otwierał się i mówił o rzeczach poważniejszych.
Najstarsza córka, odmienny charakter, zwykle pozostawiała takie pytania bez odpowiedzi. Na przeciwności reaguje ona raczej gniewem niż smutkiem. Pewnego wieczoru wybuchnęła: „Nic nie było dzisiaj przyjemnego, ale coś mnie bardzo zdenerwowało!” Teraz w rozmowie z nią posługujemy się takim właśnie pytaniem. Otrzymaliśmy także szansę nauczenia jej, jak radzić sobie z gniewem w sposób konstruktywny.
Pewnego wieczoru John powiedział, że jest smutny, ponieważ ktoś w szkole nie chce się z nim przyjaźnić. Jako że również odrzucenie można i należy przyjąć po chrześcijańsku, skorzystałem ze sposobności, by syna czegoś nauczyć. John potrzebował usłyszeć, że jest wart miłości, że kocham go ja, kocha go mama, że kochają go inni koledzy. Potrzebował zrozumieć, że ludzie mówią sobie czasami okrutne rzeczy i że, choć to bolesne, nie należy się załamywać. Potrzebował usłyszeć, że może przebaczyć temu chłopcu, że nic nie stoi na przeszkodzie, by jeszcze kiedyś zawarł z nim przyjaźń, jednocześnie nie mając już złudzeń co do tego, jak ludzie czasem się nawzajem traktują.

Niektórzy eksperci od wychowania dzieci zalecają rodzicom, by wysłuchiwali je w sposób bierny powstrzymując się od dawania rad. Ma to umożliwić dzieciom samodzielne rozwiązywanie własnych problemów. Jeśli jednak rodzice chcą, by dzieci nauczyły się dochodzić do Bożych rozwiązań, bez żadnych obaw powinni dawać im nauki i rady.
Czas przeznaczony na rozmowę z dziećmi można również wykorzystać na edukację w zakresie podstawowych prawd chrześcijańskich. Nawet małe dzieci często pytają o Boga i sprawy ostateczne. Czasem niełatwo im odpowiedzieć. ,,jaki duży jest Bóg?”; „Dlaczego mówimy do Jezusa, skoro Go nie widzimy?”; „W jaki sposób Jezus może być jednocześnie Bogiem i człowiekiem?”; „Gdzie jest niebo?’. Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia i wezwawszy pomocy w krótkiej modlitwie, rodzic zwykle potrafi znaleźć proste wytłumaczenie, które zaspokajając ciekawość dziecka jest także dla niego krokiem na drodze poznania Boga.
Okazało się, że moje dzieci potrafią zrozumieć proste wyjaśnienia dotyczące Trójcy świętej, Bożej sprawiedliwości, zmartwychwstania ciała. Co więcej, czerpią z tego prawdziwie chrześcijańską radość - na przykład ze świadomości, że chrześcijanin nie musi bać się śmierci. Wiedza ta wpływa na ich życie już teraz, dzięki niej widzą codzienne wydarzenia w innej perspektywie.

W miarę jak rodzice coraz lepiej komunikują się z dziećmi i stają się coraz wrażliwsi na sytuacje sprzyjające ich kształtowaniu, pojawia się ku temu wiele niespodziewanych okazji. Pewnego wieczoru siedziałem pomiędzy dziećmi z czasopismem ręku. Na jednej ze stronic natrafiliśmy na fotografię głodujących azjatyckich dzieci. „Co to za ludzie?” - padło pytanie. ,To małe dzieci - odpowiedziałem. - Są biedne i nie mają co jeść”. Dzieci oczywiście chciały wiedzieć, dlaczego, i wkrótce już rozmawialiśmy o nędzy, cierpieniu i niesprawiedliwości, o tym, jak tej sytuacji chce zaradzić Bóg, i roli, jaka przypada nam, chrześcijanom.

Pewnej znanej mi kobiecie nadarzyła się okazja udzielenia córce ważnej lekcji, kiedy poszły razem kupić oprawki do nowych okularów. W wyborze oprawki pozostawiła tej dwunastoletniej dziewczynce dużą swobodę. Uznała też, że córka zrobiła z tej możliwości dobry użytek wybierając oprawkę mocną i estetyczną zarazem. Zapłaciła więc i miała zamiar wyjść ze sklepu, gdy nagle zauważyła, że dziewczynka jest smutna. ,,O co chodzi, Sharon?” - Pytała Jak się okazało, Sharon wydawało się, że mamie nie podobała się oprawka, gdyż niewiele o niej powiedziała Kiedy matka wyjaśniła, że jej zdaniem oprawka jest bardzo dobra, sprawa wydawała się zamknięta. Jednak w drodze do domu Sharon znowu posmutniała, tym razem z powodu koleżanki, która jechała z nimi samochodem i którą, zresztą bezpodstawnie, podejrzewała, że myśli o niej coś złego Teraz dopiero matka zrozumiała, na czym polega prawdziwy problem - córce należało wyjaśnić, że nie wszystkie jej domysły na temat tego, co myślą inni ludzie, są słuszne.
Korzystając z okazji wytłumaczyła córce, że łatwo można się oszukać, że często padamy ofiarą naszych własnych obaw i uprzedzeń, a nawet podstępów szatana. Z jednej strony podkreśliła, że Sharon dobrze zrobiła mówiąc o swoich podejrzeniach (dzięki temu dowiedziała się prawdy), z drugiej zaś, że powinna mieć bardziej krytyczny stosunek do własnych odczuć.

Takie okazje mogą wykorzystać tylko rodzice, którzy rzeczywiście słuchają swoich dzieci. Rodzice powinni być wyczuleni na ich wewnętrzne problemy kryjące się za słowami i postępowaniem. Najczęściej dorosłym szkoda czasu na słuchanie dzieci i dlatego tracą tak wiele okazji ku temu, by im pomóc. Na domiar złego dzieci, które czują, że rodzice ich nie słuchają, zwykle w ogóle przestają do nich mówić.
Do tej pory zajmowałem się edukacją nieformalną, okazjonalną. Jest jednak również miejsce na edukację starannie zaplanowaną. Rodzice, którzy chcą nauczyć dziecko pewnych praktycznych umiejętności, nie mogą czekać na pojawienie się odpowiedniej okazji Jeśli dziecko ma w przyszłości umieć coś ugotować lub naprawić, muszą się przygotować na dłuższą pracę ze swoim uczniem.



Pewien młody człowiek opowiadał mi, że kiedy dorastał, rodzice często zlecali mu trudne prace niewiele dbając o to, by mu wpierw pokazać, jak należy je wykonywać. Kiedy na przykład chcieli, by pomalował ogrodzenie, ograniczyli się do wręczenia mu farby i pędzla. Oczywiście chłopiec nigdy nie wypełniał dobrze postawionych mu zadań i stopniowo utwierdzał się w poczuciu własnej nieudolności.
Człowiek ten miał okazję zetknąć się z zupełnie innym podejściem do problemu, kiedy przez rok mieszkał u chrześcijańskiej rodziny, w której rodzice dużym nakładem czasu i energii uczyli dzieci, jak mają należycie wykonywać swoje obowiązki. Nie żałowali czasu na zastanowienie się, jakie zajęcie będzie najbardziej odpowiednie dla dziecka - co sprawi mu satysfakcję nie przekraczając możliwości. Nie żałowali czasu na wyjaśnienie, dlaczego każda z prac jest ważna, dzięki czemu dzieci widziały sens swoich wysiłków Nie żałowali też czasu na pokazanie, jak należy ją wykonać Nie poprzestawali na jednorazowym wyjaśnieniu, lecz ‘pracowali z każdym dzieckiem przez kilka pierwszych tygodni, aż do czasu, kiedy radziło już sobie samo.

Znacznie łatwiej i szybciej zrobić coś samemu, niż kogoś tego nauczyć A jednak właściwie prowadzona nauka ma dla dziecka ogromne znaczenie. Nie wzrasta w poczuciu własnej nieudolności, uczy się swoje obowiązki wykonywać dobrze i znajduje w tym zadowolenie.
Planowa edukacja może być także bardzo pomocna w przypadku uporczywych problemów wychowawczych W tych sytuacjach jest szczególnie istotne, by rodzice zjednoczyli swe wysiłki. Muszą ze sobą rozmawiać o tym, czego się dziecko powinno nauczyć i w jaki sposób najlepiej ten cel osiągnąć.


Pewne małżeństwo miało wielkie problemy z odżywianiem się kilkunastoletniej córki. Dzień w dzień wracając ze szkoły dziewczynka kupowała sobie słodycze i w rezultacie do obiadu siadała zupełnie bez apetytu. Rodzice zabronili jej wstępować do sklepu, ale właściwie bez skutku. Zaczęli się więc wspólnie zastanawiać nad tym, co robić dalej.

Doszli między innymi do wniosku, że powinni uświadomić córce, jakie są potrzeby jej organizmu w zakresie odżywiania. Jednym z powodów jej nieposłuszeństwa było to, że nie rozumiała, dlaczego jedzenie samych tylko cukierków może być szkodliwe. Poświęcili więc sporo czasu na wyjaśnienie dziewczynce, jakich pokarmów potrzebuje jej organizm i jakie mogą być skutki ignorowania tych potrzeb. Informacje te były dla niej zupełną nowością i skłoniły ją do przezwyciężenia złego nawyku.

Sam pomysł uczenia dzieci, czy to w sposób nieformalny czy bardziej systematyczny, może się wydać niektórym rodzicom dziwny. Ktoś powie: „Nikt mnie nie uczył pedagogiki”; „Nie jestem katechetą”; „Posyłam dzieci do szkoły - to nie moja sprawa”. Tymczasem rodzice są odpowiedzialni przed Bogiem za edukację dzieci i odpowiedzialności tej nie wolno im oddawać ślepo w inne ręce. Nie wszystko należy do nich - pewną rolę odgrywają szkoła, Kościół, harcerstwo, treningi sportowe itp. Jednak wiedza najbardziej istotna, kształtująca osobowość dziecka, jego sposób myślenia i stosunek do Boga, powinna przyjść od rodziców. Rodzice, którzy decydują się wziąć na siebie ten obowiązek, powinni zwrócić się do Pana oraz swych braci i sióstr w Chrystusie o pomoc w jego wypełnieniu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz