poniedziałek, 1 grudnia 2008

Czego Jezus dokonuje we Mszy św.?

s. Bridge McKenna


Brałam kiedyś udział w odprawianej pod gołym niebem Mszy świętej w jednym z górzystych rejonów Ameryki Południowej. Na liturgię eucharystyczną przyszło wielu bardzo ubogich ludzi. Kapłan sprawował Mszę świętą na ołtarzu zrobionym ze starego stołu. Przyniesiono chłopczyka, którego ciało pokryte było oparzeniami i ranami. Pamiętam, że pomyślałam: „Mój Boże, naprawdę niczego nie da się zrobić. Jego stan jest bardzo ciężki, a nie mamy ani lekarzy, ani środków medycznych". Z podziwem patrzyłam na kapłana, człowieka pełnego wiary w moc Zbawiciela. Jego postawa nauczyła mnie, że muszę pozwolić Jezusowi uczynić to, co jedynie On potrafi uczynić — muszę Mu pozwolić przemienić swoje życie: w Eucharystii i poprzez Eucharystię. Modliliśmy się nad chorym chłopcem, a potem kapłan zwrócił się do starszej kobiety, która przyniosła go na Mszę:
— Proszę położyć dziecko tutaj pod stołem, a my dalej będziemy sprawować Eucharystię.
Msza trwała dalej, a ja byłam pod ogromnym wrażeniem sposobu, w jaki obecni ją przeżywali.
Poruszyła mnie zwłaszcza postawa kapłana, który zdawał się być głęboko świadomy tego, co dokonywało się poprzez jego posługę. Dzięki niemu sprawowana Eucharystia stała się dla tych ubogich ludzi czymś naprawdę żywym.
Postawa księdza nie pozostawiała wątpliwości, że ogromnie przeżywa on Mszę świętą, że ma głęboką, bardzo osobistą wiarę w Jezusa. Kapłan przekazał to wszystko ludziom uczestniczącym w liturgii.
Zbliżał się moment konsekracji; miałam zamknięte oczy. Kiedy je otworzyłam, zobaczyłam, że wszyscy leżą zwróceni twarzą ku ziemi. Wznieśli jedynie oczy, by adorować Pana. Wyraz ich twarzy sprawił, że pomyślałam: „Oni naprawdę wierzą, że to jest Jezus". Potem, kiedy spojrzałam na Hostię świętą, ujrzałam przed sobą jakby przepiękny obraz Jezusa z otwartymi ramionami. Pan uśmiechał się z wielką miłością i współczuciem. Obejmował tych biednych ludzi i mówił: „Przyjdźcie do Mnie, którzy jesteście utrudzeni, a Ja dam wam życie i wiarę". Była to chwila, w której uświadomiłam sobie w głębi serca: „Drogi Jezu, to naprawdę jesteś Ty. To może wygląda jak chleb i kielich z winem, ale tylko Ty mogłeś pomyśleć o tak wspaniałym sposobie uobecnienia się wśród swego ludu".
Po Mszy świętej poszłam zobaczyć, jak czuje się chłopiec. Umieszczono go wcześniej pod stołem, który służył jako polowy ołtarz. Nie było go tam jednak. Zwróciłam się do kobiety, która przyniosła chłopca:
— Gdzie on jest?
— Jest tam — odparła, wskazując na bawiącą się nieopodal grupę dzieci. Przyjrzałam się chłopcu. Był zdrowy. Na jego ciele nie było żadnych ran. Powiedziałam głośno słowa, które kierowałam przede wszystkim do siebie samej:
— Co się z nim stało?
Starsza kobieta spojrzała na mnie zdziwiona:
— Jak może siostra pytać, co się stało? Czy Jezus nie przyszedł?
Podczas tej Mszy świętej, tak jak podczas każdej Mszy świętej, kapłan wyciągnął ręce nad chlebem i winem i wezwał Ducha Świętego, aby uświęcił ten gest i aby przemienił
chleb i wino, by „stały się dla nas Ciałem i Krwią" Jezusa. Kapłan wypowiedział tę modlitwę i Duch Święty przyszedł, ale działanie Ducha Bożego nie było ograniczone modlitwą kapłana. Bóg zechciał dokonać o wiele więcej niż to, o co prosił Go kapłan w liturgicznej formule. Duch Święty wylał swoją moc na chłopca i chłopiec ten został uzdrowiony; jego rany zabliźniły się.
Na początku Mszy świętej, o której opowiadam, widziałam też chłopca, który miał bardzo zdeformowaną twarz. Kiedy Eucharystia się skończyła, jego matka przybiegła do mnie z dzieckiem w ramionach.
— Siostro, proszę spojrzeć na mego synka! — Twarz chłopca była gładka jak u zdrowego dziecka.
Byłam jedyną osobą, która się dziwiła temu wszystkiemu.
Kapłan sprawujący Eucharystię miał ogromny dar wprowadzania ludzi w obecność żyjącego Jezusa. Ludzie przychodzili do Pana tak, jak kobieta w opowiadaniu ewangelicznym — z oczekującą wiarą. Nie przychodzili po to, by zobaczyć, co robi ksiądz, albo żeby krytykować jego sposób nauczania czy odprawiania Mszy. To była ich Eucharystia! Przychodzili, by wraz z Jezusem uczestniczyć w ofierze składanej Ojcu. Sami stawali się częścią tej ofiary. Msza święta była dla nich żywym doświadczeniem przeżywanym razem z Jezusem.
Góry te opuściłam z całkowicie nowym zrozumieniem Eucharystii. Uświadomiłam sobie, że nie tyle ważne jest to, co ja robię, żeby przyprowadzić ludzi na Mszę świętą, aby mogli uwielbiać Boga i powiedzieć Jezusowi, że Go kochają. To bardzo dobre, ale istotne jest to, czego Jezus może i pragnie dokonać dla nas wszystkich, dla całego świata. To nie Jezus potrzebuje nas na Mszy świętej, to my potrzebujemy Jego.
Nie mogłam spać tej nocy. Byłam bardzo poruszona. Czułam, że Bóg pragnie mi coś powiedzieć. Około godziny czwartej nad ranem wciąż jeszcze nie spałam. Przewracałam się i kręciłam w łóżku. W końcu wstałam, uklękłam obok łóżka i powiedziałam: „Jezu, co takiego chcesz mi powiedzieć?"
Poczułam, że Pan mówi do mnie: „Musisz sprawić, że ludzie rozpoznają Mnie w Eucharystii. Ludzie przychodzą do ciebie. Będą przychodzić zewsząd, szukając uzdrowienia. Powiedzą: «Gdyby tylko siostra Briege mogła nas dotknąć» albo: «Gdyby tylko siostra Briege mogła położyć na nas ręce, zostalibyśmy uzdrowieni. Wielu czyni z ludzi pełniących posługę uzdrawiania swoich fałszywych bogów.
Wielu szuka ludzi, a nie Mnie. Każdego dnia przychodzę w Eucharystii. Obiecałem dać wam życie i to w obfitości, obiecałem napełnić was mocą potrzebną w waszej pielgrzymce. Chcę, abyś poszła w świat i wskazywała na Mnie, obecnego w Eucharystii. Chcę, abyś mówiła ludziom, żeby odwrócili swój wzrok od Briege McKenna, a patrzyli na swego eucharystycznego Pana, aby uwierzyli we Mnie. Ty możesz ich rozczarować i rozczarujesz ich, jak każdy, kto skupia uwagę ludzi na sobie. Jeśli jednak będziesz im wskazywać na Mnie, nigdy nie doznają rozczarowania".
Słowa Pana raz jeszcze przypomniały mi, że mam być znakiem wskazującym na Niego. Od tamtej chwili zaczęłam koncentrować swoje nauczanie na Eucharystii.
Rzeczywiście, ludzie zaczęli przychodzić do mnie i mówić:
— Niczego na Mszy nie czuję. Nudzę się. O wiele więcej korzystam na spotkaniu modlitewnym: tam naprawdę coś się dzieje i bardzo dobrze się tam czuję.
— Wiara i uczucia to dwie różne sprawy — odpowiadałam. — Nie ma w Piśmie Świętym miejsca, w którym by Jezus powiedział: „Dzięki waszym uczuciom będziecie zbawieni". Tym, za co Jezus pochwalał ludzi, była ich wiara. Wiara polega na tym, że wierzymy w to, czego nie widzimy. Jezus powiedział: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli" (J 20,29).
Jest to dla nas katolików wielkie wyzwanie. Nie możemy „wytłumaczyć" Eucharystii, ponieważ jest ona cudem i tajemnicą. Ważne jest nie to, na ile potrafimy zrozumieć to misterium naszym umysłem; tym, co się liczy, jest wiara w naszych sercach. Uczucia nie są w stanie sprawić, by Chrystus przyszedł w Eucharystii. To moc Ducha Świętego, działająca poprzez osobę kapłana, sprawia, że Chrystus uobecnia się dla nas we Mszy świętej. Możemy niczego nie odczuwać, ale niezależnie od naszych uczuć Jezus jest tu obecny.
Spróbujmy spojrzeć na to z drugiej strony. Mogłabym pójść na nabożeństwo modlitewne, na którym się „dobrze czuję", wziąć do ręki kawałek chleba i próbować wszystkiego, żeby tylko pod jego postacią uobecnić Jezusa. Nie sprawi to jednak, że Jezus przyjdzie. Do tego potrzebna jest moc święceń kapłańskich.
Czasem zastanawiam się, czy rzeczywiście wierzę, że Jezus jest obecny w Eucharystii. Czy wierzę, że Eucharystia jest tym darem, który zapowiada Jezus w szóstym rozdziale Ewangelii wg świętego Jana? Przecież wielu uczniów i naśladowców Jezusa nie potrafiło uwierzyć Jego słowom, kiedy mówił, że muszą spożywać Jego Ciało i pić Jego Krew, aby dostąpić zbawienia.
Łatwo przyjąć Jezusa i Jego naukę, kiedy dokonuje On cudów, rzeczy niezwykłych, kiedy czyni przeróżne znaki, ale trudno jest uwierzyć wtedy, gdy nie potrafimy czegoś zrozumieć, gdy nie możemy czegoś ujrzeć na własne oczy. Takie jest jednak wyzwanie, które stoi przed chrześcijanami: zostaliśmy wezwani, by wierzyć, że Jezus jest obecny w Eucharystii i że nas kocha.
To samo wyzwanie, które zostało rzucone nam, stało także przed pierwszymi uczniami słuchającymi „Mowy eucharystycznej". Było ono może dla nich nawet trudniejsze. Nie mieli tego, co my posiadamy: wiedzy o tym, że Jezus powstał z martwych, świadectwa Apostołów po Zesłaniu Ducha Świętego, dwóch tysięcy lat Tradycji.
Wyobraźmy sobie taką scenę: Oto Jezus stoi w swojej białej tunice, całej tkanej od góry do dołu. Przemawia do uczniów wkrótce po tym, jak rozmnożył chleb i ryby, którymi nakarmił głodnych ludzi. Jezus mówi uczniom, że ich kocha. Że jest Chlebem życia. Mówi, że odda im samego siebie jako pokarm. Że muszą spożywać Jego Ciało i pić Jego Krew. Mówi, że uczniowie idą za Nim tylko dlatego, że nakarmił ich za sprawą cudu; ale że On prawdziwie jest Chlebem, który zstąpił z nieba. To nie manna Mojżesza ma ich zbawić. Manna nie dałaby im życia wiecznego, ale Chleb, który On da, zstępuje od Ojca i daje życie wieczne. Jezus mówi uczniom, że On jest tym Chlebem. Powtarza raz po raz, że muszą spożywać Jego Ciało i pić Jego Krew. Przeczytajcie o tym. Wszystko znajdziecie w szóstym rozdziale Ewangelii wg świętego Jana.
Następuje chwila, kiedy uczniowie zaczynają podejrzliwie przyglądać się Jezusowi. Trudno im uwierzyć w to, co mówi. Jak mogą spożywać Jego Ciało albo pić Jego Krew? Co to za nauka? Brzmi dość okropnie. Widzisz tego człowieka, a on powiada, że odda ci się jako pożywienie...
Pamiętamy, że działo się to przed zmartwychwstaniem. Uczniowie przebywali z Jezusem, kiedy żył On razem z nimi w swym fizycznym ciele. Chrystus wyglądał jak wszyscy inni ludzie, był przecież prawdziwie człowiekiem i miał prawdziwie ludzką naturę. Teraz zaś ten człowiek — Jezus prosił uczniów, by uwierzyli w coś bardzo, bardzo trudnego.
Wielu mówiło: „Do tej pory był całkiem rozsądny, ale słyszeliście chyba, co teraz powiedział? Że będziemy musieli jeść Jego Ciało, gdyż w ten sposób osiągniemy życie". Wielu potrząsało tylko głowami i odeszło od Jezusa. Co uczynił Jezus? Czy pobiegł za odchodzącymi uczniami i prosił ich: „Nie odchodźcie. Nie zrozumieliście mnie. Później wam to wytłumaczę"? Czy powiedział: „Zaraz wam wszystko wyjaśnię. Wcale nie mówię o tym, o czym myślicie".
Jezus niczego takiego nie powiedział. Czy wiecie, co uczynił? Zasmuciło Go to, że tak wielu uczniów zaczęło w Niego wątpić, ale pozwolił im odejść. Potem zwrócił się do tych, którzy mieli otrzymać władzę dysponowania Jego Ciałem i Krwią. Zadał im pytanie: „A co z wami? Czy wy również chcecie odejść?"
Jezus niczego im nie ułatwiał. Czy możecie sobie wyobrazić biednych uczniów? Naprawdę kochali swego Mistrza. Musieli jednak myśleć: „Trudno to przyjąć". Piotr, ten, którego Jezus miał wybrać, by przewodził Jego ludowi, przemówił w imieniu Dwunastu. W szóstym rozdziale Ewangelii wg św. Jana czytamy, że spojrzał na Mistrza i chociaż nie potrafił chyba zrozumieć, o co chodziło Jezusowi, powiedział: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga".
Apostołowie przyjęli naukę swego Mistrza. Kochali Jezusa tak bardzo, że potrafili uwierzyć w to, co mówił, nawet jeśli nie byli w stanie zrozumieć, jak by się to miało dokonać.
Zgodnie z wiarą Kościoła katolickiego i z nauką Magisterium Kościoła każdy katolik powinien z przekonaniem wypowiadać słowa, które wypowiedział kiedyś Piotr: „Panie, do kogóż pójdziemy? (...) Myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga" (J 6,69).
Jako katoliczka wierzę również w to, że Namiestnik Chrystusa zna prawdziwie zamysł Chrystusowy. Może być w jego nauce wiele rzeczy, których nie rozumiemy albo które jest nam trudno przyjąć. Mogą w niej być wymagania, o których powiemy, że nie potrafimy ich przyjąć, że są dla nas zbyt surowe.
Dziękuję Bogu za to, że dał mi wiarę, dzięki której mogę patrzeć na papieża Jana Pawła II i powiedzieć: „Tak, wierzę, że został on wybrany przez Jezusa Chrystusa. Kocham Kościół katolicki i wierzę". Jestem przekonana, że Pan nagrodzi naszą wiarę tak, jak nagrodził wiarę Apostołów. Chrystus ukoronuje nasze posłuszeństwo Jego słowu, wypowiedzianemu przez Magisterium Kościoła, naszą wierność Tradycji, naukom i dogmatom naszej wiary.
Trzeba nam pamiętać o tym, co uczynił Jezus, już po wyznaniu przez Piotra wiary w Niego. Jezus nie był kimś, kto mówi puste słowa, ale niczego nie robi. Jego nauka była nauką profetyczną: zapowiadała wydarzenia, które miały nadejść. Kiedy czytamy szósty rozdział Ewangelii wg św. Jana, zauważamy, że Jezus nie powiedział: „To wygląda jak chleb święty", albo: „Ten chleb zostanie pobłogosławiony". Nie, Jezus powiedział: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. (...) Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne" (J 6,51 i 54). Opisy Ostatniej Wieczerzy w Ewangeliach wg Mateusza, Marka i Łukasza przekazują nam odnośne słowa Jezusa: ..To jest Ciało moje, które za was będzie wydane" (Łk 22.19). „...to jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów" (Mt 26,28).
Msza święta i wiara w Eucharystię nie ma nic wspólnego z uczuciami. Pewna jestem, że Apostołowie nie odczuwali niczego niezwykłego, kiedy zostali zaproszeni do uwierzenia w coś, czego jeszcze nie widzieli ani nie potrafili w pełni zrozumieć. Tak samo jest z nami, kiedy idziemy na Mszę świętą. Co niedziela przychodzimy na Eucharystię z wiarą Piotra i mówimy: „Wierzę, że to jest żyjący Chrystus, który zstąpił dzisiaj na nasz ołtarz. Ja Go naprawdę przyjmuję pod postacią chleba i wina".
Wielką tajemnicę Eucharystii przybliża nam też inne porównanie. Pomyślmy o telewizji. Za jej pośrednictwem możemy oglądać jakieś wydarzenie, na przykład olimpiadę, i to nawet wiele miesięcy po tym, kiedy to wydarzenie miało miejsce. Przeżywamy jednak to, co oglądamy, tak żywo, jakbyśmy bezpośrednio w tym uczestniczyli. Możemy nawet wytężać siły razem z biegaczami i pływakami, możemy wiwatować wraz z tłumami. Spostrzegamy nagle, że siedzimy już tylko na brzeżku krzesła, tak przejęliśmy się występem ulubionego sportowca. Kiedy oglądamy takie wydarzenie, to tak, jakbyśmy naprawdę w nim uczestniczyli.
Wierzę, że we Mszy świętej za sprawą Ducha Świętego naprawdę przeżywamy na nowo, w bezkrwawy sposób, ofiarę Kalwarii — mękę, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa.
Jezus cierpiał tylko raz. Tylko raz przeszedł przez mękę, śmierć i zmartwychwstanie. W Liście do Hebrajczyków czytamy, że kapłani żydowscy musieli nieustannie składać ofiary, które miały oczyścić ich z grzechu i za ten grzech wynagrodzić. Jezus złożył tylko jedną ofiarę — ofiarę wystarczającą do oczyszczenia i odkupienia świata, wszystkich narodów i wszystkich czasów. Tę jedyną ofiarę codziennie z Jezusem przeżywamy dzięki wspaniałemu cudowi, jakim jest Msza święta. Jeśli naprawdę wierzę, że we Mszy świętej spotykam się z prawdziwie żyjącym Jezusem, muszę zdawać sobie sprawę. że spotykam się z Nim na dwa bardzo konkretne sposoby, w których dotyka mnie Jego moc. Spotykam Jezusa za pośrednictwem głoszonego Słowa Bożego. Diakon lub kapłan, który głosi mi Ewangelię, daje mi żywe Słowo. Słowo to ma moc oczyścić mnie, uzdrowić i uwolnić... Kiedy przyjmuję Eucharystię, przyjmuję pokarm dla mojej duszy.
Przy stole Pańskim otrzymuję wskazania, które są mi potrzebne na mojej drodze życia. W Eucharystii przyjmuję pokarm, który wzmacnia i uzdalnia do tego, by żyć prawdą głoszoną w Ewangelii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz